Ostatnio często napotykam kwestię konfliktu między nowinkami technologicznymi, a przywiązaniem do starych, tradycyjnych technik i metod. Ot, weźmy takie diaporamy, czy też pokazy slajdów. Kiedy zaczęłam jeździć na Pomorskie Spotkania z Diaporamą sześć lat temu, diaporama cyfrowa nie istniała. Jako że istotą diaporamy jest pokazywanie dwóch przenikających się obrazów, trzeba było sporo sprytu, aby osiągnąć ten efekt za pomocą rzutników analogowych. Metod było kilka. Najprościej było mieć rzutnik dwuobiektywowy, który sam potrafi wyświetlić dwa slajdy jednocześnie. Można też było użyć dwóch zwykłych rzutników, którymi sterowało się za pomocą specjalnej przystawki. Najbardziej zaawansowaną opcją było używanie jeszcze większej ilości rzutników. Przyznaję, było to i jest nieco skomplikowane, dlatego trudno się dziwić, że gdy upowszechniła sie fotografia cyfrowa i pojawiły się dobre, proste w obsłudze programy do tworzenia diaporam, takie jak na przykład Picture to exe czy Pro Show Gold, większość diaporamistów z radością porzuciła fotografię analogową. Diaporamy może nieco zyskały – są bardziej dynamiczne, doskonałe technicznie, a po kilku latach, gdy minęła już mania na wszelkie wodotryski i udziwnienia, większość się naprawdę przyjemnie ogląda. Niestety, pojawiły się efekty uboczne. Po pierwsze, diaporamę analogową trudno było pokazać bez udziału autora. Aby wystartować w przeglądzie, trzeba było przyjechać, często z bardzo daleka, i osobiście sterować rzutnikiem czy rzurnikami. Teraz, gdy wystarczy zapakować płytę do koperty i powierzyć ją Poczcie Polskiej, większość autorów nie fatyguje się już przez pół Polski do Szczecina. Może jest im tak wygodniej, mogą spędzić weekend w zaciszu domowych pieleszy, a że przy okazji tracą jedyną często możliwość spotkania innych diaporamistów, porównania swoich prac z pracami innych autorów, nie mają okazji porozmawiać z jurorami, napić się wiczorem piwa próbując przewidzieć werdykt jurorów – najwyraźniej ma to już małe znaczenie. Sześć lat temu szczecińska impreza tętniła życiem – teraz sala często świeci pustkami.
Oczywiście, diaporamę cyfrową można zamieścić w sieci, wtedy każdy zainteresowany ściągnie ją sobie i obejrzy na monitorze. Nieważne, że prawdopodobnie jego monitor nie będzie dobrze skalibrowany, a pokój zapewne niezaciemnony, nieważne że w trakcie oglądania odbierze trzy telefony. Napisze potem może – fajny pokaz, albo i nie napisze, bo zajmie się już czymś innym. Diaporamę analogową mogę pokazac w takich warunkach, jakie sama wybiorę, w ciemności, w ciszy i skupieniu. A potem będę o niej dyskutować z widzami, poznam ich reakcje, dowiem się, co naprawdę sądzą, a nie tylko przeczytam grzecznościową formułkę.
Tak samo jak z diaporamami jest, albo niestety zapewne kiedyś będzie, z książkami. Ostatnio czytałam ze studentami artykuł o Kindle, czytniku e-booków stworzonym przez amazon. Oczywiście, gdy tylko Kindle się pojawił, przeczytałam kilka artykułów na jego temat, ten jednak jest wyjątkowo wyczerpujący i ciekawie napisany, no i przy jego okazji miałam możliwość podyskutowania z innymi. Kindle wydaje się całkiem niezłym wynalazkiem – jakość tekstu imituje jakość druku, kształ łatwo mieści się do torebki lub do męskiej kieszeni. Kindle łączy się z interentem tak samo jak komórki, nie trzeba więc używać komputera, aby kupić sobie najnowszą powieść. Jesteś na plaży, przeczytałes już wszystko, co zabrałeś na wakacje? Wyjmujesz Kindle z torebki, nie ruszając się nawet z leżaka, klik, i już najnowszy bestseller jest w twoich rękach. W dodatku taniej, ponieważ większość nowości można kupić za niecałe 10 dolarów. Możesz także zaprenumerować dzienniki, a nawet w razie potrzeby sprawdzić wiadomości na portalu internetowym. W niewielkim urządzeniu możesz przechować setki książek, i jaka przy tym oszczędność miejsca, papieru, energii zużytej na wyprodukowanie tradycyjnej książki.
Tak, mnie również wydaje się, że Kindle ma przed sobą przyszłość. Być może nawet kiedyś będę go, albo inne podobne urządzenie zabierać ze sobą na wakacje, tak jak zdarz mi się zrobić cyfrowe zdjęcie, gdy chcę coś umieścić szybko na blogu lub gdy potrzebuję szybko zrobić sporo zdjęć. Nie poradzę jednak nic na to, że wygoda używania nie jest dla mnie kwestią najważniejszą. Robię zdjęcia analogowe, pomimo iż jest to coraz trudniejsze i powoli zaczynam czuć się jak dinozaur, gdy próbuję kupić ramki czy folie do slajdów, dlatego, że kocham cały długi proces związany z wywołaniem, ramkowaniem. Kocham klimat slajdowiska, które gromadzi ludzi, które jest przyczynkiem do spotkań z przyjaciółmi. Tak samo jestem przekonana, że nie zrezygnuję z zajmujących miejsce, kurzących się, drogich książek papierowych na rzecz wygody e-booków. Dlatego, że lubię ich zapach, lubię patrzeć na rzędy grzbietów na półkach. Lubię pożyczać książki przyjaciołom i dyskutować potem na ich temat – Kindle tego nie umożliwia.
Żal mi, że tak łatwo zapominamy o korzyściach płynących z mniej wygodnych, tradycyjnych form. Wiem, że tak było w przypadku wielu innych wynalazków, i że zbytnie przywiązanie do tradycji hamuje postęp. Warto moim zdaniem jednak zastanowić się, co tracimy, prąc naprzód. Jeśli ceną są rozluźniające się więzi miedzyludzkie, ograniczenie naszych kontaktów z innymi, to uważam, że jest to cena za wysoka. I pisze to właściwie tylko tak sobie, ponieważ przypuszczam, że spora część czytelników tego bloga będzie obstawać przy tradycyjnej papierowej książce, bo taka już chyba natura moli książkowych, że kochamy te zakurzone kartki – zresztą prawdę mówiąc, książka tradycyjna jest przedmiotem o prawie doskonałej formie, dlatego nie tak łatwo ją ulepszyć. A tych, którzy kupują już teraz e-booki, którzy zapomnieli już o fotografii analogowej, i którzy we wszystkich dziedzinach życia gonią za nowoczesnością, nie przekonam. I mogę mieć tylko nadzieję, że frakcja tradycjonalistów będzie na tyle przekonująca, że papierowa książka nie zniknie, a cyfrowi diaporamiści zrozumieją co stracili i zaczną przywozić te swoje płyty osobiście. Bo przecież stare nie musi być wrogiem nowego. Można zabierać Kindle na wakacje, zamiast ciężkiej walizki pełnej ksiażek, można korzystać z możliwości cyfrowej fotografii, nie rezygnując przy tym ze spotkań z innymi fotografami, można urządzać slajdowiska cyfrowe, które różnić się będą od tradycyjnych jedynie innym dźwiękiem rzutnika, ale nie atmosferą. A zyska na tym nie tylko nasze życie towarzyskie, ale także nasze zdjęcia, bo będziemy uczyć się od innych, wymieniać doświadczenia, zobaczymy, kiedy nudzimy, kiedy nasze pokazy są niezrozumiałe.
Dla ciekawskich link do relacji z Pomorskich Spotkań z Diaporamą autorstwa Macieja Marchlewskiego z Poznańskiej Grupy Fotograficznej.
No Comments