Czy kraj tak olbrzymi i różnorodny jak Chiny można opisać w jednej książce? Oczywiście, nie jest to możliwe. Można jednak spróbować ująć to, co istotne, w dziesięciu zaledwie słowach. Rewolucja, niziny społeczne, podróbki, różnice – słowa-klucze, definiujące chińską rzeczywistość. Yu Hua, znany chiński pisarz, napisał książkę, w której wybrał dziesięć słów, za pomocą których opowiada o swoim kraju. Opowieść to osobista, gęsto przeplatana historiami z życia pisarza, zaś wizja Chin siła rzeczy subiektywna. Jednak w jakiś zadziwiający sposób z tych dziesięciu tekstów, napisanych lekko i przystępnie, wyłania się bardzo złożony i wieloznaczny obraz Państwa Środka.
Bo choć Yu Hua opowiada o swoich doświadczeniach, jest on przedstawicielem pokolenia, które doświadczyło naprawdę wstrząsających rzeczy. Sam zresztą pisze:
To wyjątkowe doświadczenie, jakie przypadło Chińczykom z mojego pokolenia – mając nieco ponad czterdzieści kilka lat, mieszkając w tym samym kraju, doświadczyliśmy dwóch, tak krańcowo odmiennych światów.
To właśnie zmiany są najważniejszym motywem spajającym wszystkie dziesięć tekstów. Yu Hua szczerze opowiada o tym, jak wychowany w czasach przewodniczącego Mao przestrzegał zasad wpajanych mu wówczas przez rodziców i szkołę. Jego pierwsze teksty literackie to wielkoformatowe gazetki, które wieszano na murach, w których ludzi dokonywali samokrytyki, opowiadając o tym, jak żałują swoich egoistycznych zachowań. Krytykowano siebie i innych, a pojawienie się w treści gazetki było obowiązkowe. Gdy jako uczeń stworzył gazetkę krytykującą nauczycieli, pominął jednego, który był naprawdę świetny i nie było go za co skrytykować. Przerażony nauczyciel, który nie chciał się wyróżniać, poprosił go po cichu, żeby jak najszybciej gazetkę przerobił, umieszczając w niej także i jego krytykę.
Fascynujący jest rozdział o czytaniu. Dzieciństwo i młodość Yu Hua przypadły na czasy rewolucji kulturalnej – książek wtedy po prostu nie było. Każdy dom oczywiście miał biblioteczkę, ale stały w niej jedynie dzieła zebrane przewodniczącego Mao. W szkolnej bibliotece było trochę powieści – takie same pamiętam z lat swojego dzieciństwa. Socjalistyczne, nawołujące do wytężonej pracy produkcje, których nie dało się czytać. My jednak mieliśmy jakiś wybór – oni nie. Yu Hua pokochał czytanie, ale szybko przeczytał wszystko, co w bibliotece było dostępne. Szukał książek u kolegów, pytając czy mają cokolwiek w innym kolorze niż czerwony (czerwona była słynna książeczka z najważniejszymi cytatami z Mao Zedonga) i nie w czterech tomach (cztery tomy miało wydanie dzieł zebranych). Niestety, nikt nie miał nic innego.
W czasach licealnych sytuacja nieco się poprawiła. Pojawiły się książki przemycane, pożyczane sobie ukradkiem. Były tak zaczytane, że przeważnie brakowało im okładek, często nie miały też początku albo końca. Czytano je, nie wiedząc, co to w ogóle są za dzieła. Lata później, gdy literatura zachodnia stała się w Chinach dostępna, Yu Hua czytał ją, odkrywając ze zdziwieniem, że część powieści zna, nie wiedział tylko, jak się nazywały.
Pewnego dnia kolega przyniósł jednak książkę, która nie była wybrakowana. Była to „Dama kameliowa” Dumasa, w wersji, jak się po latach okazało, skróconej. Yu Hua czytał ją jednocześnie z kolegą, z wypiekami na twarzy. Była tak zachwycająca, że żal było im się z nią rozstać. Postanowili, że zamiast czytać, przepiszą ją i będą mieli swój egzemplarz. Pisali cała noc, na zmianę – gdy jeden się zmęczył, szedł spać, a pałeczkę przejmował drugi. Zajęło im to całą noc (dobrze, że była to ta skrócona wersja), ale udało się. Następnej nocy zabrali się za lekturę, Yu Hua pierwszy. Na początku czytało się dobrze, wkrótce jednak znaki stały się coraz bardziej niewyraźne, w miarę jak chłopcy byli bardziej zmęczeni podczas pisania. Odczytanie fragmentów napisanych przez siebie samego było możliwe, ale bazgroły kolegi okazały się nie do odczytania. Nie bacząc więc na to, że był środek nocy, Yu Hua pobiegł obudzić kolegę, żeby ten tłumaczył mu swoje pismo. Kolejnej nocy także nie przespali – tym razem czytał kolega, a odcyfrowywaniem znaków musiał zajmować się Yu Hua.
Piękna to i zarazem przerażająca historia. Jak może funkcjonować społeczeństwo, które wychowało się całkiem bez literatury? A to przecież był w sumie jeden z mniej znaczących problemów tamtych czasów. Muszę też przyznać, że w czasie miesiąca, który spędziłam w zeszłym roku w Chinach, widziałam tylko jedną czytającą osobę. Jedną!
Jedyny czytający Chińczyk, jakiego spotkałam
Gorzka to książka, przedstawiająca zarówno Chiny, jak i Chińczyków bez żadnych upiększeń. Yu Hua nie oszczędza też samego siebie. Z bolesną szczerością opowiada, jak jako nastolatek dobrowolnie zaciągnął się do bojówek, które polowały na ludzi nielegalnie handlujących kartkami na żywność. Tak, w Chinach także funkcjonował ten wynalazek, a wszelka wymiana kartek była zakazana. Autor przyznaje, że zdarzyło mu się złapać człowieka, którego rodzina miesiącami nie jadła nic na oleju, oszczędzali bowiem kartki, żeby sprzedać je i w ten sposób zarobić na wesele syna. Oprócz swoich kartek miał on też sporo pożyczonych, gdy próbował je sprzedać, dopadli go szpiegujący go chłopcy, pobili i przekazali władzom.
„Chiny w dziesięciu słowach” to nie tylko opowieść o przeszłości. To przede wszystkim analiza porównawcza Chin takich, jakie były, i takich, jakie są. Bez zbędnych analiz – opowieści, które snuje autor, są tak trafne, że czytelnik sam potrafi dostrzec analogie i wyciągnąć wnioski. I tak historia o człowieku, który oszczędzał kartki na olej zestawiona jest z opowieścią o ludziach handlujących bez zezwolenia we współczesnym Pekinie. Gdy zostają złapani przez przedstawicieli władz, nie poddają się tak biernie i z rezygnacją, jak tamten człowiek sprzed lat. W ostatnich latach jeden z takich właścicieli straganów zabił urzędnika, który próbował mu skonfiskować nielegalny towar. W ciągu trzydziestu lat z kraju, którym rządziła polityka, Chiny zmieniły się w kraj, którym rządzi pieniądz.
Yu Hua potrafi pisać oględnie, tak, żeby nie narazić się zbytnio. Ta książka też jest napisana dość delikatnie, jednak mimo to autor naraził się chińskim władzom i „Chiny w dziesięciu słowach” nie zostały wydane w Chinach, mimo że autor jest tam bardzo popularny. Powodem jest to, że w książce wspomniane są wydarzenia na placu Tiananmen, i choć opisane są naprawdę szczątkowo i lakonicznie, sama wzmianka o nich wystarczyła, żeby książka stała się w Chinach zakazana. Zresztą książki Yu Hua, choć wielokrotnie nagradzane, są też w Chinach krytykowane, a autora uważa się za zbyt surowego w swojej ocenie.
„Chiny w dziesięciu słowach” czyta się doskonale. Autor pisze bardzo żywo i obrazowo, jego historie płyną lekko i bez wysiłku. Przeskakujemy kolejne rozdziały, coraz bardziej zafascynowani i zadziwieni. Obowiązkowa lektura dla każdego, kto interesuje się tym zmieniającym się i ważnym na międzynarodowej arenie krajem.
Moja ocena: 5.6
No Comments