Znacie to uczucie, kiedy książka pochłania Was tak, że nie możecie się oderwać? Siedzicie do później nocy, z zamykającymi się oczami, ale odganiacie sen, ponieważ ważne jest tylko to, żeby czytać, żeby wiedzieć, co było dalej. A gdy książka się kończy, trudno jest rozstać się z postaciami, które stały się nam bliskie i wrócić do rzeczywistości, tak trudno, że przez kilka dni żadna inna książka nie kusi. Wiem, że wiecie, jak to jest, bo to uczucie zna każdy mól książkowy. Ale o ile za czasów licealnych często udawało mi się tak pogrążyć w czytaniu, to teraz nie jest już tak łatwo. Nie wiem, z czego to wynika, czy z większego cynizmu, dystansu, czy może te książki, które najbardziej wciągają, to właśnie książki na czas licealny? Od czasu do czasu jeszcze zdarza się jednak taka opowieść, która wstrząsa, pochłania i nie daje o sobie zapomnieć, i taką książką jest „Chłopiec z latawcem” Khaleda Hosseiniego.
Dziwna historia z tym „Chłopcem…”. Na świecie odniósł nieprawdopodobny sukces. Według danych z oficjalnej strony Hosseiniego, w Stanach sprzedano 4 miliony, a we wszystkich krajach 8 milionów egzemplarzy. 105 tygodni na liście bestsellerów New York Times’a, kilka prestiżowych nagród literackich, ogromny rozgłos i uznanie krytyków. A w Polsce? Wydany przez Amber w bardzo dobrej skąd inąd Złotej Serii, zniknął z półek błyskawicznie. Nie przypominam sobie tego tytułu na jakiejkolwiek liście bestsellerów. Kiedy się dowiedziałam o tej książce (oczywicie z angielskich recenzji), kilka miesięcy po jej wydaniu, „Chłopca z latawcem” nie było już w żadnym Empiku ani innej księgarni w Poznaniu. Można było go jeszcze dostać w Merlinie, ale znalazłam go w Taniej Książce! Trochę dziwne, że książka, która odniosła taki sukces na rynku międzynarodowym, i w dodatku która jest po prostu dobrą, świetnie się czytającą opowieścią, w Polsce przepada bez echa. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć inaczej niż tylko brakiem promocji i chyba nieudolnością wydawnictwa w rozreklamowaniu takiej pozycji. Szkoda, bo cokolwiek by złego nie mówić o wydawniczym marketingu, przez jego brak wiele osób po tę książkę nie sięgnie…
Dlatego poszukajcie „Chłopca z latawcem”, zanim resztki nakładu zostaną przemielone. To piękna, poruszająca historia, lektura na jedną długą noc, bo nie pójdziecie spać, dopóki nie skończycie.
Narratorem powieści jest Amir, syn bogatego biznesmena z Kabulu. Jego matka zmarła przy porodzie, a on wychowuje się razem z Hassanem, synem służącego, który jest mu bliski jak brat. Jednak pomimo iż pierwszym słowem Hassana było imię Amira i mimo iż wykarmiła ich jedna mamka, „ci, których wykarmiła ta sama pierś, stają się braćmi, i… tego braterstwa nie zatrze nawet czas.” Idylliczne dzieciństwo w Kabulu, w ostatnich latach panowania monarchii i tym samym ostatnich chwilach pokoju w Afganistanie, jest zakłócone przez etniczne konflikty. Amir i jego ociec należą do Pasztunów, dominującej i uprzywiliejowanej grupy etnicznej, Hassan jest Hazarą, czyli gorszym. W dodatku rodzina Amira to sunnici, Hassan i jego ojciec zaś są szyitami. Te mało nam mówiące nazwy określają wszystko w Afganistanie lat siedemdziesiątych. I pomimo że Hassan jest Amirowi niezwykle oddany, a może właśnie dlatego, Amir wstydzi się go czasami i odpycha. Zmaga się przy tym z własnymi problemami, przede wszystkim z chłodem i pozorną nienawiścią swojego ojca. Próbuje za wszelką cenę zdobyć jego miłość i uznanie, a środkiem do osiągnięcia tego celu stają się doroczne zawody w puszczaniu latawców, dość brutalna i krwawa rozrywka zimowa. Obaj chłopcy robią wszystko, aby wygrać, lecz ich triumf zostaj zakłócony przez tragiczne wydarzenie, które zniszczy nie tylko ich przyjaźń, ale życie ich i ich rodzin. Odtąd Amir będzie niósł ze sobą brzemię wstydu i tchórzostwa, i jak Lord Jim będzie szedł przez życie ścigany przez własną hańbę.
Gdy wybucha wojna z Rosją, Amir i jego ojciec muszą uciekać do Pakistanu, a następnie do Ameryki. Tam próbują zbudować wszystko na nowo. Wtapiają się w społeczność emigrantów, fantastycznie i barwnie opisaną przez Hosseiniego. I mimo że Amir odnajduje wreszcie swoje miejsce, żeni się i zdobywa uznanie jako pisarz, duchy z przeszłości wezwą go z powrotem do Afganistanu, aby mógł ponownie zmierzyć się z własnym tchórzostwem i spróbować choć w niewielkim stopniu naprawić coś, co jest już nie do naprawienia. Trafia ponownie do Kabulu, tym razem rządzonego przez talibów, i razem z nim przemierzamy piekło, które istnieje na gruzach dawniej pięknego miasta.
Książka jest napisana momentami dość patetycznie. Dużo w niej wielkich słów o grzechu i odkupieniu. Amir mówi: „Ameryka jest jak rzeka, która pędzi przed siebie, nie myśląc o przeszłości. Mogłem wejść w tę rzekę, by moje tgrzechy osiadły na dnie, niech rzeka uniesie mnie gdzieś daleko.” Postaci są czarno-białe, a reguły proste. Prawie tak proste, jak filozofia, której ojciec uczy Amira: „Słuchaj… Tak naprawdę istnieje tylko jeden grzech. Kradzież. Każdy grzech to jakaś forma kradzieży. … Kto zabija, kradnie czyjeś życie. Kradni żonie męzą, dzieciom ojca. Kto kłamie, kradnie komuś innemu prawo do prawdy. Kto oszukuje, okrada kogoś z prawa do uczciwego prowadzenia interesów. Zrozumiałes?” Autor nie wykorzystuje również chyba potencjału własnych metafor, co zauważył również recenzent The San Francisco Chronicle, który zarzuca Hosseiniemu, że zmarnował narzucający się obraz Afganistanu jako latawca sterowanego przez inne kraje, najpierw Rosję, następnie Amerykę, bezwolnie dającego się podcinać i niszczyć. Mimo to jednak właśnie ta gazeta przyznała tej książce tytuł Książki Roku. I mimo wszystkich niedociągnięć i uproszczeń mamy tu historię, której nie można zapomnieć i na którą nie można pozostać obojętnym, historię, której może nie można opowiedzieć inaczej, niż prostymi słowami, ponieważ dotyczy rzeczy elementarnych: honoru, odpowiedzialności, odkupienia. A gdyby tego jeszcze było za mało na dobrą książkę, w tle mamy niesamowitą panoramę Afganistanu, Afganistanu, o którym wszyscy wiemy tak dużo i jednocześnie tak mało. Nazwy z pierwszych stron gazet ożywają, przybierają kształt zwykłych ludzi. A że patrzymy na Afganistan oczami Afgańczyka, widzimy nie tylko zagłodzone dzieci, gwałcone kobiety i zabijanych dla zabawy mężczyzn, ale także nienawiść jednych Afgańczyków do innych, pogardę, jaką żywią dla siebie poszczególne grupy etniczne, i wraz z autorem zaczynamy zastanawiać się, czy „może rację mają ci, którzy mówią, że Afganistan to kraj bez nadziei.” Mam nadzieję, że nie, bo po tej lekturze zafascynowana jestem Afganistanem i jego los nie jest mi obojętny. Wybaczam więc autorowi melodramatyzm, wybaczam nieco hollywódzkie sceny w drugiej części książki i na pewno kupię jego kolejną książkę.
Khaled Hosseini „Chłopiec z latawcem”
Tłum. Jan Rybicki
Wydawnictwo Amber 2005
No Comments