Właściwie nie miałam zamiaru kupować „Gargulca” Andrew Davidsona. Przeczytałam jednak fragment w „Kulturze” i stwierdziłam, że mnie wciągnął, a że miałam ochotę na cos wciągającego i pochłaniajacego, skusiłam się na kupno. I nie żałuję. O takich książkach mówi się często, że ich lektura jest jak jazda bez trzymanki – trudno o bardziej odpowiednie określenie tej kompletnie nieprzewidywalnej, oryginalnej książki.
Nie wiem, jak Andrew Davidson to zrobił, ale o jego debiutancką książkę biły się wydawnictwa, aż w końcu cena za prawa do jej wydania osiągnęła grubo ponad milion dolarów! Wydatek okazał się uzasadniony, ponieważ „Gargulec” stał się bestsellerem, a prawa do wydania kupiło 26 krajów. Jak to ostatnio powiedział komentator skoków narciarskich – „niezły debiut jak na debiutanta”;)
Narratorem „Gargulca” jest młody, piękny i cyniczny gwiazdor filmów porno, który prowadząc po pijanemu i pod wpływem narkotyków zjeżdża w przepaść i praktycznie spala się żywcem. Cudem odratowany, trafia na oddział poparzeniowy i przechodzi tam przez bardzo realistycznie i drobiazgową opisaną gehennę. Gdy pomiędzy kolejnymi zabiegami starannie planuje wyrafinowane samobójstwo, odwiedza go piękna kobieta. Marianne, której ciało pokryte jest tatuażami, twierdzi, że urodziła się w XIV wieku i że była wtedy kochanką naszego poparzonego bohatera, który nota bene wtedy także uległ podobnym poparzeniom. Marianne jest byłą pacjentką oddziału psychatrycznego, dlatego mężczyzna początkowo nie traktuje jej poważnie, stopniowo jednak coraz bardziej wciągają go jej opowieści, a jej niezwykła osobowość fascynuje go i przyciąga. Jej opowieści przenoszą nas kolejno do średniowiecznej Japonii, do świata Wikingów i do renesansowej Florencji, nie jesteśmy jednak ani trochę bliżej rozwiązania zagadki, jakim cudem Marianne wie to wszystko i czy faktycznie żyje już ponad siedemset lat, czy też jej opowieści to zwykły objaw choroby.
Davidson pisał swoją książkę przez 7 lat i w pewnym momencie jej objętość wynosiła milion słów. Szczęśliwie skrócił ją do 150 tysięcy – my dostaliśmy prawie 500 stron wciągającej historii, nieco magicznej i tajemniczej. Kojarzy mi się trochę z „Ludźmi księgi” – mamy tu podobny motyw wędrówki przez wieki, ludzi, których losy poznajemy w kolejnych epokach, mamy nawet stare i cenne księgi. Książka obfituje też w baśniowe motywy i symbole. Bohater wędruje przez piekło – dosłownie, przechodząc przez kolejne etapy zdzierania gojącego się ciała i w przenośni, wędrując przez kolejne kręgi dantejskiego piekła w wywołanych przez morfinę wizjach. Jego ukochana czyta mu „Piekło” Dantego – książka ta uratowała mu w średniowieczu życie. Jego spalone ciało i grzeszna dusza mogą być ocalone tylko przez miłość kobiety, która od siedmiuset lat czeka na ukochanego i na wyzwolenie. Nie brzmi to może zbyt oryginalne, ale w tej książce czuje się powiew świeżości.
Nie mogę powiedzeć, że „Gargulec” jest wybitną książką – wyobraźnia pisarza jest wprawdzie oszałamiająca, jego język jednak pozostawia trochę do życzenia. Tym niemniej jest to świetna lektura, zaskakująca, baśniowa i oryginalna.
Moja ocena: 4.5/6
No Comments