Dzisiejszy dzień zasługuje na szczególną uwagę, i to z dwóch powodów. Pierwszy powód to debiut recenzencki – zamieszczona poniżej jest recenzja książki „Terror” Dana Simmonsa, napisana gościnnie przez U. To jego pierwsza recenzja w zyciu, mam nadzieję, że nie ostatnia;) Po drugie, nie mogę się już doczekać południa, ponieważ dzisiaj ogłaszają długą listę nominacji do nagrody Bookera, a jak część z Was zapewne wie, mam lekkiego bzika na punkcie tej nagrody i po raz trzeci mam zamiar spróbować przeczytać całą krótką listę nominacji. Wprawdzie muszę przyznać, że pierwsze dwa podejścia były nieudane, ale to mnie nie zniechęca;) Dlatego możecie się spodziewać jeszcze dzisiaj późniejszego wpisu z listą nominacji, kiedy już zostaną ogłoszone, a tymczasem recenzja autorstwa U, książki, której ja sama jestem bardzo ciekawa:)
Prawdopodobnie na mój odbiór tej książki spory wpływ miały okoliczności, w jakich przyszło mi ją czytać; samotne (nie licząc kilkudniowej wizyty 2/3 najbliższej rodziny;)) cztery tygodnie w delegacji na południu Włoch. Choć warunki klimatyczne były zgoła odmienne, to jednak nie miałem problemów z wyobrażeniem sobie samotności, bólu, zimna i poczucia beznadziei uwięzionych w arktycznym lodzie członków ostatniej wyprawy Sir Johna Franklina – dwa okręty i stu dwudziestu dziewięciu ludzi, pełnych nadziei w osiągnięcie celu wyprawy – odnalezienie przejścia północno-zachodniego.
Stosunkowo sporą część książki zajmują wyczerpujące i obrazowe opisy doznanych urazów, odmrożeń i objawów najróżniejszych chorób. Można to częściowo usprawiedliwić formą powieści – są to wybrane zapiski z prywatnych dzienników kilku wybranych członków wyprawy (jednym z nich jest pomocnik lekarza, ma więc w tym kierunku skrzywienie zawodowe;)) ale dzięki temu usprawiedliwieniu wcale nie są one mniej sugestywne.
Poza umiejętnie dawkowanymi informacjami dotyczącymi przebiegu wyprawy, w powieści można znaleźć o wiele więcej. Zapiski uczestników wyprawy są uzupełnione informacjami o ich życiu poprzedzającym wyprawę, co pozwala na lepsze ich poznanie i pełniejszą ocenę ich myśli i postępowania. Do niektórych z nich można się nawet niepostrzeżenie przywiązać i odczuwać autentyczny żal, gdy przedwcześnie schodzą ze sceny…
Fantastycznie przedstawione zostało stopniowe uleganie coraz niższym, coraz bardziej pierwotnym i atawistycznym instynktom, drzemiącym gdzieś w zakamarkach ludzkiej natury, znajdującym ujście na powierzchnię tylko w naprawdę ekstremalnie trudnych warunkach, na jakie istota ludzka może być wystawiona. Oczywiście równocześnie widać jak jasno na tym tle błyszczy światło prawdziwego człowieczeństwa, które do tej pory pozostawało w ukryciu.
Ostatecznie okazuje się, że nadrzędnym celem wyprawy jest po prostu przetrwanie, do którego zresztą, patrząc na wybory poszczególnych uczestników wydarzeń, mogą prowadzić różne drogi. Czy komuś się udaje? Wydaje się, że bajka kończy się dobrze, jednak od razu przypomina mi się frazes “operacja się udała, pacjent zmarł”.
No Comments