Sięgnęłam po „Czerwoną sofę” Michèle Lesbre, ponieważ staram się sięgać po literaturę francuską, jako że prawie jej nie znam. Rekomendacją była tak zwana polska nagroda Goncourtów, czyli nagroda przyznawana przez polskich studentów romanistyki, jednak tak naprawdę tym, co przyciągnęło mnie do tej książki był temat. Podróż koleją transsyberyjską ma dla mnie tym większą magię, odkąd przebyłam jej część. Spodziewałam się melancholii i zadumy i dokładnie to dostałam, w formie wydestylowanej.
„Czerwona sofa” to urocza, ciepła opowieść. Anna jedzie do Irkucka, aby odnaleźć swojego chłopaka, który wyjechał tam w poszukiwaniu utopii jakiś czas wcześniej. Gdy dociera do celu, nic nie jest takie, jak oczekiwała, ale, o dziwo, przestało to być dla niej istotne. Powolne przemieszczanie się w towarzystwie milczących, tajemniczych ludzi wywołuje w niej wspomnienia i sprawia, że wiele spraw traci na znaczeniu. Gdy powraca do Paryża, kolejne wydarzenia zmuszają ją do przewartościowania swojego życia, ale tu także odbywa się to naturalnie i z prostotą. A my wraz z Anną zaczynamy postrzegać świat w zwolnionym tempie, pochylać się nad uroczym detalem, zamyślać na długie chwile… Przenika nas jej melancholia, jednak nie jest to uczucie przykre. Zamiast pogrążać się w jesiennym smutku, zachwycamy się pieknem przemijania, a historia Anny wywołuje w nas uczucie spokoju, wyciszenia i pogodzenia ze światem.
Spokojna, jesienna książka, nieuchwytna jak mgła nad Sekwaną.
No Comments