Czytanie to niebezpieczne zajęcie. Nigdy nie wiadomo, dokąd zaprowadzi nas kolejna lektura. Każda kolejna książka może być tą, która zmieni nasze życie. Skłoni nas do wyjścia z próg i pójścia w nieznanym kierunku.
Ucząc literatury, spotykam się często z obojętnością, znudzeniem i brakiem zrozumienia ze strony studentów. To zresztą zrozumiałe – czytanie jest nie tylko niebezpieczne, ale i wymagające. Zabiera czas, wymusza samotność i skupienie. Prowokuje. Prowadzi w niebezpieczne zakątki. Od czasu do czasu jednak zdarzają się studenci, w których oczach znajduję zrozumienie. Których przeszywa ten sam dreszcz, jaki ja odczuwam, czytając Wielką Literaturę. Zastanawiam się czasem, jak książki, które czytamy, wpłyną na nich. W tym roku, po zajęciach o transcendentalistach amerykańskich, po czytaniu Thoreau i Emersona i wspólnym oglądaniu filmu „Stowarzyszenie umarłych poetów”, który wciela w życie filozofię transcendentalistów, grupa studentów założyła swoje stowarzyszenie. Ich własne „Dead Poets Society”, w ramach którego dzielą się wierszami, piosenkami, przemyśleniami. Jestem z nich dumna, a jednocześnie trochę się boję, że jak Thoreau któregoś dnia znikną w lesie. Bo czytanie jest niebezpieczne, zasiewa niepokój, rodzi idee.
Po lekturze „Źdźbeł trawy” Walta Whitmana (kolejny wiersz, którym mieszam w głowach moich studentów), Sylvain Tesson, francuski pisarz i podróżnik, zapragnął zaszyć się na dłuższy czas w jakiejś samotni. Pięć lat później wyjechał nad Bajkał, by spędzić sześć miesięcy w drewnianej chacie, oddalonej o 500 km od najbliższego miasta, o 15 km od najbliższych sąsiadów. Wodę czerpał z przerębla, który musiał mozolnie wykuwać w lodzie codziennie od nowa. Zamiast prądu miał świece, zamiast łazienki banię, zamiast telewizora – okno na Bajkał. Na dworze minus trzydzieści, a on nago biegał po śniegu. Gdy zatęsknił za towarzystwem, zapakował na sanie śpiwór, jedzenie, łyżwy i „Marzenia” Rousseau i powędrował po zamarzniętym jeziorze, dając sobie trzy dni na dojście do chaty znajomego. A wszystko zaczęło się do książki. Sam pisze: „Tamtego październikowego dnia pięć lat temu, kiedy odkryłem Źdźbła trawy, nie wiedziałem, że ta lektura zaprowadzi mnie do syberyjskiej chaty. Niebezpiecznie jest otwierać książki.”
Książka, którą napisał nad Bajkałem, jest równie niebezpieczna. Rodzi dziwną tęsknotę za ciszą, samotnością i prostotą. W końcu kto nie chce czuć się naprawdę wolny? A Tesson pisze tak:
Aby osiągnąć uczucie wewnętrznej wolności, potrzeba wielkiej przestrzeni i samotności. Do tego dodać panowanie nad czasem, kompletną ciszę, surowość egzystencji i wspaniały pejzaż wokół. Suma tych zdobyczy równa się życiu w chacie.
Jego życie nad Bajkałem jest, wbrew pozorom, proste. Godziny upływają na lekturze, pisaniu, obserwacji świata wokół siebie. Łatwo zaspokoić zwykłe potrzeby – las dostarcza drewna na opał, trzeba je tylko ściąć i porąbać, w jeziorze zaś jest pod dostatkiem ryb, trzeba je tylko złowić. Początkowo nie jest to proste, Tesson szybko jednak nabiera wprawy. O potrzeby wewnętrzne nie musi się martwić – ma książki i piękno świata wokół siebie. Książki odgrywają zresztą niebagatelną rolę w jego samotnym życiu. Ma ich około sześćdziesięciu, starannie wybranych. Podaje nam zresztą cały spis. Są tu książki innych pustelników, powieści, kryminały, eseje. Jest Robinson Crusoe i zainspirowany nim Piętaszek Tourniera. Są Marzenia samotnego wędrowca Rousseau, Walden Thoreau, Ludzie z ostatniej granicy Grey Owla. Jest trochę klasyki: Tajfun Conrada, Pożegnanie z Afryką, Obietnica poranka, Kochanek Lady Chatterley. Jest kilka sztuk Szekspira, Baśnie z tysiąca i jednej nocy i Opowieści Okrągłego Stołu. I oczywiście Źdźbła trawy. Tesson dzieli się z nami wrażeniami z lektury, komentuje to, co czyta. Równie dużo uwagi poświęca jednak światu wokół niego – sikorkom, przylatującym codziennie na okno, niedźwiedziowi, który krąży wokół chaty. Pisze wiersze na śniegu, rozmawia z brzozami. Czasem także z ludźmi, którzy zjawiają się niespodziewanie w jego samotni – zabłąkani turyści, rosyjscy biznesmeni, urządzający sobie przejażdżki po zamarzniętym jeziorze, rybacy. Pije z nimi wódkę, snuje rozważania o życiu, i choć czasem wolałby, żeby nikt nie zakłócał jego samotności, staje się coraz bardziej tolerancyjny i otwarty na innych. W pewnym momencie dostaje niespodziewany prezent – dwa szczeniaki, które mają odganiać niedźwiedzie – psy stają się jego najbliższymi towarzyszami, a gdy przyjdzie niespodziewany kryzys, to one pomogą mu przetrwać najgorsze chwile.
„W syberyjskich lasach” Tessona to niebezpieczna książka. W moim umyśle, a może bardziej w sercu, już od dawna kiełkuje pragnienie, żeby kiedyś zrobić coś podobnego. Zaszyć się gdzieś w głuszy, za towarzystwo mając jedynie las. Życie w mieście, wygodne i łatwe, staje się w pewnym momencie nudne. Tesson pisze:
Pokusę pustelnictwa poprzedza zawsze ten sam etap. Najpierw trzeba zaznać niestrawności życia w centrum nowoczesnych miast, aby marzyć o chacie ze smugą dymu z komina na leśnej polanie. Dopiero kiedy obrośnie się tłuszczem konformizmu, jest się gotowym na apel lasu.
Ja nie uważam swojego życia za niestrawne. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze czuję się w swojej skórze, w swoim świecie. A jednak nie da się ukryć, że żyję bardzo konformistycznie. Czasem uciekam, na kilka, kilkanaście dni. Ale chciałabym się odważyć na więcej.
O tym, dlaczego warto, pięknie pisze autor w ostatnich dniach swojego pobytu nad Bajkałem.
Przybyłem tu, nie wiedząc, czy starczy mi sił, żeby zostać, odjeżdżam z pewnością, że wrócę. Odkryłem, że zamieszkanie w ciszy jest radością. Dowiedziałem się paru rzeczy, które są wiadome znacznej liczbie ludzi bez zamykania się w pustelni. Dziewiczość czasu to skarb. Obserwowanie mijających godzin jest bardziej podniecające niż pokonywanie kilometrów. Oko nigdy nie nuży się widokiem piękna. Im lepiej znamy rzeczy, tym stają się piękniejsze. (…) Byłem wolny, bo bez drugiego człowieka wolność nie zna granic. Kontemplowałem poemat gór, piłem herbatę, patrząc na różowiejące jezioro. Zabiłem w sobie pragnienie przyszłości. Oddychałem tchnieniem lasu i śledziłem łuk księżyca. Trudziłem się, chodząc po śniegu, i zapominałem o zmęczeniu na szczytach gór. Podziwiałem wiek drzew, oswoiłem sikorki, zrozumiałem próżność wszystkiego, co nie jest ukłonem w stronę piękna. (…) Nauczyłem się siadać przy oknie. Roztopiłem się w swoim królestwie, czułem zapach porostów, jadłem dziki czosnek i spotykałem niedźwiedzie. Urosła mi broda. Opuściłem grobowiec miast i żyłem przez sześć miesięcy w kościele tajgi. Sześć miesięcy jak całe życie.
Nie znajduję właściwych słów, żeby opisać wrażenie, jakie na mnie wywarła ta lektura. Dość powiedzieć, że dziś w nocy śniłam o zamarzniętym Bajkale. A gdy książka się śni, to znak, że stała się częścią ciebie. Wiem, że będę do niej wracać i że będzie jedną z ważniejszych książek na moich półkach. I kto wie, dokąd mnie kiedyś zaprowadzi?
Moja ocena: 6/6
Autor nakręcił też film, dokumentujący jego życie w chacie. Nosi tytuł „Sześć miesięcy nad Bajkałem” i był emitowany przez telewizję Planete, można go też bez problemu znaleźć w sieci. Obejrzałam po lekturze i uważam, że jest wspaniałym uzupełnieniem, co ciekawe, Tesson pisze tak dobrze, że wszystko, co opisywał, w mojej wyobraźni wyglądało identycznie, jak na filmie.
No Comments