Mam ferie. I jakoś źle mi z tym. Całe trzy tygodnie właściwie przechorowałam, teraz biorę trzeci antybiotyk. Chora jest też Ola. Na szczęście tylko w pierwszym tygodniu byłam tak chora, że nie mogłam nic robić, nawet czytać, potem było już zdecydowanie lepiej. Ale skoro było lepiej, szłam na dwie godzinki do pracy i znowu było gorzej. Koleżanka ostatnio powiedziała mi, że to objaw pracoholizmu, gdy się choruje, jak tylko przestanie się pracować. Pracoholiczką zdecydowanie nie jestem, ale coś w tym jest. Albo pracowałam tak dużo przez ostatnie kilka miesięcy, że wreszcie mi wszystko wysiadło i domaga się regeneracji, albo ten wolny czas jest jakiś oszukany. Oszukany czas wolny charakteryzuje się tym, że nie można się nim napawać. Wizja jego rychłego końca przenika każdą minutę i uniemożliwia jakiekolwiek konstruktywne działanie. Dlatego naukowcy twierdzą, że urlopy krótsze niż 3 tygodnie nie mają sensu, ponieważ to jest minimalny okres czasu, w którym organizm może się zregenerować. A poza tym jak tu mówić o regeneracji, gdy za oknem szaro i zimno, a o nartach jako jedynej osłodzie zimy nie może być mowy…
Zauważyłam też, nie po raz pierwszy, że gdy się ma cały wolny dzień, nie wiadomo właściwie, gdzie on przepada. Gdy mam dla siebie godzinę albo dwie, wykorzystuję je doskonale, w dodatku czuję się wtedy doskonale i jestem pełna energii. Nadmiar wolnego czasu zdecydowanie mi szkodzi.
Jedynym plusem jest możliwość pogrążenia się w lekturze. A że jest ona akurat pierwszej próby, to łatwo i z przyjemnością się pogrążam. Recenzja już wkrótce, zapraszam zwłaszcza miłośników angielskiej prowincji, klasycznych powieści detektywistycznych i epoki wiktoriańskiej!
No Comments