Stare Miasto

Pisarz, mąż, kochanek…

11 grudnia 2012

Gdy myślimy o żonach wielkich pisarzy, często wyobrażamy je sobie jako muzy, uwielbiane i czczone, będące natchnieniem i uwiecznione na wieki w literaturze. A przecież nie zawsze tak było. Najsłynniejszy poeta świata, William Szekspir, porzucił żonę i dzieci na wiele lat, a choć pod koniec życia powrócił do swojej małżonki, w spadku zostawił jej tylko łóżko. W dodatku drugie pod względem jakości.

Pisarze, poeci, artyści bywają zapatrzonymi we własne wnętrze egocentrykami. To zrozumiałe, w końcu ich byt zależy od tego, co powstanie w ich głowach, a praca jest niezwykle samotna. Czy u boku ekscentrycznego geniusza jest jednak miejsce dla żony? Jak wyglądało życie kobiet, które spędzały swoje dni w cieniu sławnego małżonka? Dzisiaj one też mogą być celebrytkami, przez sam fakt posiadania znanego męża czy partnera. Jednak sto czy dwieście lat temu, gdy rzeczywistość kobiet wyglądała zupełnie inaczej, życie u boku wielkiego pisarza mogło nie być sielanką. Zwłaszcza w wiktoriańskiej Anglii, w której główną rolą dla kobiety było doglądanie ogniska domowego. Zawsze piękna, zadbana, zrównoważona, pracowita i skromna, była „aniołem w domu” – we wszystkim ustępowała mężczyźnie i dbała o jego zadowolenie. Poniekąd znajoma wizja, lekko przerażająca – na szczęście dzisiaj nikt nie oczekuje od nas, abyśmy były idealne we wszystkim (choć same potrafimy sobie postawić poprzeczkę zbyt wysoko)…

Za tydzień będę mówiła na wykładzie o Dickensie – pisarzu wielbionym przez czytelników za życia i po śmierci, piszącym w nadludzkim  tempie, czytanym do dzisiaj. Oczywiście był żonaty. Książkę zainspirowaną postacią jego żony miałam na liście książek „do przeczytania” od 4 lat, czyli odkąd dostała nominację do Bookera. Przypomniałam sobie o niej, gdy wydano ją niedawno po polsku. „Dziewczyna w błękitnej sukience” Gaynor Arnold to zbeletryzowana opowieść o miłości, małżeństwie i rozstaniu, oparta na losach Dickensa i jego żony, choć ukrytych tutaj pod innymi imionami. Recenzje różne – lepsze i gorsze, ale skoro o Catherine Dickens wiem niewiele, to dlaczego by nie przeczytać?

Zanim otworzę książkę, wyszukuję najpierw jej portret w necie. Delikatne rysy twarzy, loki, lekko pochylona głowa, nieśmiałe spojrzenie. I zrobione wiele lat później zdjęcie mocno puszystej, ponurej matrony o apatycznym wyrazie twarzy. W młodości urocza, później lekko odpychająca, a zmiany w jej twarzy to coś więcej niż tylko upływ lat. Nie wygląda na to, żeby jej życie u boku sławnego małżonka było usłane różami.

Catherine w młodości

Catherine w wieku lat 37.

A wszystko zaczęło się tak pięknie. Dla młodego, nieco romantycznego i bardzo ekscentrycznie ubierającego się Karola, Catherine Hogarth nie była pierwszą miłością. Do szaleństwa zakochany w Marii Beadnell, został przez jej ojca, zamożnego bankiera, odrzucony jako niezbyt obiecujący kandydat do ręki ich córki – był ubogi, zaś jego ojciec miał na koncie wiele długów. Pocieszył się szybko, zakochując się w Catherine, której rodzice, choć równie zamożni, nie mieli obiekcji. Karol jawił im się jako czarujący, pełen życia młodzieniec, który w przyszłości mógł zostać poważnym dziennikarzem i literatem. Okres narzeczeństwa trwał długo, jako że Karol nie miał jeszcze stałego dochodu, i był z pewnością szczęśliwy dla obojga. Catherine stanowiła przeciwieństwo swojego narzeczonego, przez co w początkowym okresie wydawała się być jego dopełnieniem. Niezbyt błyskotliwa, uległa i łagodna, była uosobieniem wiktoriańskich cnót. Być może Karol takiej właśnie żony pragnął – nie partnerki, która dorównałaby mu intelektualnie, lecz cichej towarzyszki, ładnie wyglądającej i nie oczekującej zbyt wiele. W tej epoce mężczyzna musiał mieć żonę, olśniewające muzy jednak nie były w cenie.

Niewątpliwie młodzi byli na początku bardzo zakochani. Karol nazywa różnymi czułymi słówkami, jednak już w trakcie miodowego miesiąca większość czasu spędza osobno. Catherine nie podziela jego pasji do pieszych wędrówek, w dodatku Karol pochłonięty jest pracą nad „Klubem Pickwicka”, i tak schemat ich dni zostaje ustalony – on przemierza pieszo całe kilometry, a następnie pisze, ona zajmuje się domem. Błyskawicznie zachodzi też w ciążę – temperament seksualny jej męża da jej się jeszcze nie raz we znaki.

Pierwsze kłopoty pojawiają się wraz z pierwszym dzieckiem. Catherine cierpi na depresję poporodową, u męża jednak nie znajduje wsparcie. Dzieci będzie jeszcze sporo – łącznie Catherine urodzi dziesiątkę zdrowych, i każdą kolejną ciążę będzie przyjmowała z coraz większą niechęcią i lękiem. Nie jest w tym zresztą odosobniona – po pierwszej trójce Karol także ma dość dzieci. Drażnią go zwłaszcza chłopcy, chociaż gdy są niemowlakami, znajduje dla nich trochę serca, jednak gdy tylko trochę podrosną, zostaną poddani bezlitosnemu musztrowaniu. O kolejne ciąże obwiniania jest Catherine, która w dodatku nie potrafi sobie poradzić z wychowaniem takiej gromadki. Aby wspomóc ją w trudnych chwilach, rodzice przysyłają jej młodszą siostrę. Piętnastoletnia Mary stanie się dla rodziny Dickensów zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.

Gaynor Arnold potrafi snuć opowieść – pozornie niezbyt ciekawe i zdecydowanie nieszczęśliwe losy Catherine wciągają i fascynują. Historię poznajemy jej oczami, postać pisarza jest więc siłą rzeczy przedstawiona bardzo subiektywnie. Czytelnik mający jednak pewne pojęcie o życiu Dickensa może tak czy inaczej zacząć zauważać w pewnym momencie nieścisłości, a nawet przekłamania. Okazuje się, że kostium, w jaki autorka ubrała swoich bohaterów nie jest tylko zabiegiem kosmetycznym – zmieniając ich imiona, Arnold dała sobie przyzwolenie na ingerencję w ich biografię. Nie są to bardzo znaczące zmiany, ale jednak na tyle istotne, że poczułam potrzebę sprawdzenia wszystkich przedstawionych w powieści faktów. A że przy okazji Roku Dickensa ukazała się nowa biografia, pióra znakomitej pisarki i znawczynie epoki – Claire Tomalin, postanowiłam czym prędzej skonfrontować jej wizję ze zbeletryzowaną opowieścią Arnold. Zresztą, „Dickens: A Life” chciałam kupić od razu po jej ukazaniu się, ale że jest to taka cegła, którą prędzej mogłabym ogłuszyć kogoś, niż zmieścić ją do bagażu podręcznego, zrezygnowałam z natychmiastowego zakupu. Teraz nabyłam wersję na Kindle, przekonana, że przejrzę ją tylko i będę od czasu do czasu zaglądać, po czym usiadłam i przeczytałam całość od deski do deski!

Z porównania obu tych książek wyłania się fascynujący i całkiem niepodręcznikowy obraz tego wielkiego pisarza. Karol zauroczony młodszą siostrą swojej żony, wychodzący z nią na spacer, podczas gdy Catherine rodzi jego pierwsze dziecko. Niby kochający żonę, ale wyrażający publiczne życzenie, żeby pochowano go w jednym grobie ze szwagierką. Karol zapracowany, ogarnięty wręcz szałem twórczym, nie z powodu natchnienia, ale z lęku przed ubóstwem. Piszący dwie powieści jednocześnie, jedną rankami, drugą wieczorami, i tak codziennie. Karol rozpieszczający córki, ale chłodny i surowy dla synów, obrażający się na przyjaciół, ale też wybaczający. Coraz bardziej popularny, coraz zamożniejszy i coraz większy kobieciarz. Ponieważ mówimy o epoce wiktoriańskiej, trudno zarzucić mu fizyczną zdradę, jednak flirt, a nawet namiętne wyznania były na porządku dziennym. Publiczne wyznanie uczuć względem królowej Wiktorii mogło być traktowane jako uroczy żart, jednak związek z żoną szwajcarskiego bankiera, na której Dickens wypróbowywał swoje umiejętności hipnotyczne, wzbudzał wiele kontrowersji, doprowadzając zazwyczaj cierpliwą i wyrozumiała Catherine do szału. Trudno się dziwić – Karol spędzał całe noce w towarzystwie pani de la Rue, rzekomo poddając ją hipnozie celem uleczenia z uciążliwego bólu głowy. Jako że działo się to podczas rodzinnych wakacji we Włoszech, Catherine czuła się zaniedbana i poniżona.

O ile „Dziewczyna w błękitnej sukience” jest dość melancholijną i nastrojową opowieści, to biografia autorstwa Tomalin tętni życiem. Rozdział po rozdziale, nowe wątki są rozplątywane, prześledzone jest zarówno powstawanie kolejnych powieści, jak i stopniowe ochładzanie się stosunków małżeńskich aż do ostatecznego, okrutnego zakończenia czegoś, co niegdyś było romantyczną miłością. Pewne przekłamania w powieści Arnold mogą razić, zresztą portret samej Catherine jest moim zdaniem mało wiarygodny – zbyt łatwo zmienia się ona w silną i niezależną kobietę, nie przejmującą się opinią innych. Za to jej obraz samego Dickensa jest świetny, wielostronny i żywy. Okrutny i nieczuły, być może także niewierny mąż, obserwowany przez lata oczyma wciąż wiernej i mimo wszystko lojalnej i kochającej żony – obraz to bardzo niedzisiejszy i bardzo poruszający.

Polecam więc obie książki – powieść Arnold dla tych, którym nie przeszkadzają niewielkie zmiany faktów i którzy lubią historię w formie zbeletryzowanej. Dla tych jednak, którzy chętnie sięgają po biografie, książka Tomalin powinna być jeszcze ciekawsza. Niech was nie przeraża jej objętość – ja przeczytałam ją dużo szybciej niż „Dziewczynę w błękitnej sukience”. Nie ma w niej dłużyzn, nie ma nawet zbyt wiele informacji pobocznych, takich jak tło historyczne. Jest po prostu Dickens – pisarz, mąż, kochanek, pracoholik, fascynujący człowiek.

Moja ocena:

„Dziewczyna w błękitnej sukience”: 4.5/6

„Dickens: A Life”: 6/6

 A jako kolejna czeka na lekturę „Sekretna kochanka Dickensa”, również autorstwa Claire Tomalin, o kobiecie, która nie znalazła swojego miejsca w tym tekście, bo zasługuje chyba na oddzielny:)

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply