Podobno każdy ma swój Nowy Jork, którego stwarzanie zaczyna się od pierwszego spojrzenia. Dla wielu przyjezdnych ta chwila następuje jeszcze w samolocie, ja jednak siedziałam daleko od okna. Potem wsiadłam do pociągu, przesiadłam się od razu na metro i w ten sposób pierwszą dzielnicą, od której rozpoczęłam stwarzanie mojego Nowego Jorku, był Harlem. Harlem, jako że była niedziela, a my chciałyśmy zobaczyć kościół, w którym śpiewają prawdziwy gospel w czasie mszy. Równie dobrze mogłyśmy od tego zacząć nasz pobyt w Wielkim Jabłku.
Msze w Harlemie okazały się całkiem popularną atrakcją turystyczną. Na szczęście większość kościołów jakoś nad tłumami panuje, nie komercjalizując przy tym samego obrządku. W kościele, do którego poszłyśmy, nie można było robić zdjęć, czego bardzo żałuję, bo msza była porażająco kolorowa i energiczna. Śpiewał nie tylko wspaniały chór, ale cały kościół, w którym zresztą panował prawdziwy duch wspólnoty. Ludzie ubrani byli niezwykle odświętnie, kobiety w uroczych kapeluszach, a nawet woalkach, wyglądały jak żywcem wyjęte ze starego filmu. Wszyscy się ze sobą witali, często trzymali za ręce sąsiadów z ławki obok, a pastor przywitał nawet nas, jako że przed wejściem wszyscy są skrzętnie przepytywani na okoliczność kraju pochodzenia. Msza w znacznej części śpiewana, w niczym nie przypominała obrządku z naszych kościołów. Niezwykłe doświadczenie na początek wyjazdu – takie bezpośrednie dotknięcie zupełnie innego świata.
Nie miałyśmy konkretnych planów na resztę dnia, byłyśmy zresztą wciąż zmęczone po podróży, a i różnica czasu dawała się we znaki. Spędziłyśmy więc kilka godzin, snując się powoli po Harlemie. Nowy Jork jest już prawdziwie wiosenny, kwitną forsycje i magnolie, aż się chce spacerować! Harlem zaś jest pięknym miejscem do spacerów. Sporo tu starych, dobrze zachowanych kamienic z końca dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku.
Na tej uliczce mieszkała elita Harlemu, między innymi W.C. Handy, muzyk i kompozytor.
Udało nam się znaleźć jeszcze starszy dom – wiejski dom Alexandra Hamiltona, jednego z ojców – założycieli Stanów Zjednoczonych. Pod koniec życia wybudował on swoją wymarzoną rezydencję w miejscu, które było wówczas położone daleko za miastem. Nie zdążył się nim jednak długo nacieszyć – dwa lata po tym, jak wprowadził się tu z żoną i dziećmi, został wyzwany na pojedynek przez swojego politycznego rywala, i niestety poległ. Pojedynek odbył się zresztą w tym samym miejscu, w którym 3 lata wcześniej w podobny sposób zginął jego ukochany syn.
Jak widać na powyższym zdjęciu, Harlem jest bardzo zieloną dzielnicą, w wielu innych dzielnicach jest zresztą podobnie. Być może tu jeszcze wrócę w trakcie tego wyjazdu, nie zobaczyłam bowiem jeszcze wiele miejsc związanych z ruchem Harlem Renaissance. Widziałam za to kilka parków, sporo zwykłych uliczek z niezbyt malowniczą zabudową, a pomiędzy nimi nieodzowne boiska do koszykówki.
Nowy Jork, którego zwiedzanie zacznie się od Harlemu w wiosenne, niedzielne przedpołudnie, wydaje się być przyjaznym, nieco leniwym miastem wielu kultur. Leniwy nastrój oczywiście pryska, gdy tylko wysiądzie się z metra gdzieś na dolnym Manhattanie, ale przyjazna atmosfera pozostaje. Dobrze zaczęła się moja znajomość z tym miastem.
No Comments