Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić tym, że piszę ostatnio dramatycznie rzadko, ale nikt mnie w komentarzach nie strofuje. Cieszę się, że nie muszę czytać wyrzutów, ale przecież nie chciałabym was przyzwyczaić do tego, że zaglądacie tu raz na tydzień;) Niezależnie jednak od chęci, mam wrażenie, że mój organizm ostatnio zbuntował się przeciwko wszystkiemu, czym go w ostatnich czasach raczę – brak wakacji, miliony nowych zajęć, praca w pracy i w domu i inne tym podobne atrakcje. I tak muszę mu przyznać, że się dobrze trzyma – dawno nie byłam tak zdrowa jesienią (wygląda na to, że to wpływ biegania!), ale energii już mi wieczorami nie starcza na pisanie.
Niezależnie jednak od tego, że sterta przeczytanych i niezrecenzowanych książek stale rośnie (kolejne dwie powieści Austen też czekają), kilka dni temu zdałam sobie znienacka sprawę, że wkrótce nadejdzie moment wyboru Książki Roku. I chociaż 31 grudnia to data jakby nie było czysto umowna, zwłaszcza dla doświadczeń czytelniczych, to jednak co roku mnie więcej w okresie Adwentu zaczynam się zastanawiać, czy coś, co przeczytałam od stycznia, zapisało się w mojej pamięci wyjątkowo silnie. A jeśli nie, to czy jest szansa, żeby odkryć Książkę Roku w grudniu? Jest to właściwie równie prawdopodobne, jak w jakimkolwiek innym miesiącu, chociaż musiałabym wrócić do zapisywania tytułów przeczytanych książek z podziałem na miesiące, żeby sprawdzić, czy jest pora roku, która szczególnie sprzyja moim odkryciom literackim… Czy jednak ma sens celowe sięganie po książkę, która ma szanse przyćmić wszystkie przeczytane w ciągu ostatnich jedenastu miesięcy? I jak ją wybrać z półek, na których zalegają już nie dziesiątki, ale setki znakomitych i oczywiście nieprzeczytanych, tytułów.
A jednak każdemu czytelnikowi zdarzają się niespodziewane olśnienia – takie chwile, gdy idziemy prościutko do książki, która czekała całymi latami, a my odkładaliśmy jej lekturę aż do teraz, gdy ni stąd, ni zowąd poczuliśmy potrzebę zapoznanie się z jej treścią. Innymi słowy, gdy nas po prostu zawołała z półki.
Gdy więc w zeszłym tygodniu przemknęła mi przez głowę myśl o Książce Roku, tudzież jej braku, usłyszałam wołanie:) Zamówiona z wielkim zapałem z Amazona debiutancka powieść autorki kilka lat młodszej ode mnie miała być przeczytana od razu po kupnie, ale gdy otworzyłam przesyłkę i zobaczyłam, jak dziwną czcionkę i odstępy zastosował wydawca, rozczarowana odłożyłam ją na półkę. Jeśli więc moja, poprzedzona tym zdecydowanie przydługim wstępem, recenzja zachęci do kupna jakiegoś posiadacza czytnika, to być może to jest właśnie ten tytuł, który warto zakupić w formie ebooka. „The Still Point” ma bowiem malutkie literki, zaś linijki są oddzielone wyjątkowo dużymi odstępami. I choć przyznam, że ostatecznie nie przeszkadzało mi to w lekturze, to jednak wolę większą i mniej rozstrzeloną czcionkę.
Słyszę już wasze ponaglenia: „powiedzże wreszcie coś o samej książce!” Problem polega na tym, że „The Still Point” Amy Sackville należy do książek, o których nie jest łatwo pisać. Notka okładkowa sugeruje podobieństwo do prozy Virginii Woolf – i faktycznie, trudno nie zauważyć wyraźnych nawiązań do „Pani Dalloway”. O ile jednak wielbiciele Virginii są na pewno uodpornieni na tego typu reklamę, o tyle osoby, które przeraża modernistyczny strumień świadomości mogą od razu poczuć się zniechęcone. Niesłusznie! Wprawdzie Julia, główna bohaterka, podobnie jak Clarissa Dalloway spędza cały dzień w domu, przyjmując jednego gościa, który przyniesie ze sobą powiew przeszłości, rozmyślając nad swoim małżeństwem i wyprawiając się do miasta po sprawunki, jednak styl Sackville jest dużo bardziej przejrzysty (prostszy), zaś jej opowieść rozwija się zupełnie inaczej i nie brak w niej dramatycznej akcji.
Zwrotem, który aż ciśnie się na usta na początku recenzji, jest „poetycki język” – znowu jednak użycie go może przynieść więcej szkody niż pożytku. Proza Sackville jest zachwycająco oryginalna i melodyjna, zaś narracja, która momentami prowadzona jest w drugiej osobie liczby mnogiej, od pierwszych stron wbija w ziemię (no dobrze, może bardziej w fotel), zdarzają się nawet opisy przyrody, przenikliwe i sugestywne, ale ta „poetyckość” może znowu odstraszyć niejednego czytelnika.
Można spróbować jeszcze inaczej – zamiast o urzekającym języku napisać co nieco o treści. Julia rzuca pracę, aby zająć się przebadaniem rodzinnego archiwum – jej przodkiem był wiktoriański polarnik, który zginął w trakcie nieudanej próby zdobycia Bieguna Północnego, zostawiając dopiero co poślubioną żonę, która przez kolejne sześćdziesiąt lat czekała na jego powrót. Został po niej ogromny dom pełen bibelotów, wypchanych zwierząt polarnych, przykurzonych sukni i pożółkłych listów, a przede wszystkim romantyczna legenda. Nie wszystkie elementy tej rodzinnej historii ujrzały światło dzienne, zaś odkrycie, którego Julia dokona, rzuci nowe światło na jej własne małżeństwo. Ten opis może zachęci miłośników rodzinnych tajemnic, ale równie dobrze możecie znudzeni kliknąć w tej chwili klawisz „Backspace” – w końcu ile można czytać o rodzinnych sekretach i wiktoriańskich domostwach?
A jednak to nie przypadek, że „The Still Point” nie tylko trafił na listy bestsellerów, ale także znalazł się na liście książek nominowanych do Orange Prize oraz zdobył dość prestiżową nagrodę The John Llewelyn Rhys Prize. Amy Sackville natomiast znalazła się na niejednej liście najbardziej obiecujących debiutantów literackich roku 2010. Mimo młodego wieku, napisała książkę dojrzałą, wciągającą, a w dodatku piękną językowo. Jej Julia jest niepoprawną romantyczką, od lat zafascynowaną historią Edwarda Mackleya i jego żony Emily. Emily jest w jej oczach kimś nie z tego świata – wierną, oddaną, pełną pasji i wiary żoną, choć przecież swojego męża znała zaledwie przez kilka miesięcy. Edward jest równie doskonały – zaangażowany, wierzący w swoją misję i w jej powodzenie, śmiały i zdeterminowany – czytanie jego dzienników ze świadomością, jak się kończą, rozdziera serce i wzbudza podziw. Jak porównać swoje własne małżeństwo, w którym coraz częściej milczy się zamiast mówić, a to milczenie buduje coraz grubszy mur, do tej mitycznej pary nieszczęśliwych kochanków? Julia jest tak przytłoczona romantyzmem ich historii, że nie potrafi nawet ubrać jej w słowa, o swoim własnym życiu i tragedii, która ją niegdyś spotkała, stara się w ogóle nie myśleć. Snuje się po domu, przegląda stare dokumenty, wygrzewa się w słońcu, śni o Arktyce. Jej egzaltacja i zanurzenie w przeszłości ostro kontrastują z pragmatyzmem jej męża, który boleśnie uświadamia sobie, że choć kocha żonę, nie potrafi się przed nią otworzyć.
Akcja obejmuje jeden upalny, letni dzień, tak sugestywnie opisany, że z niedowierzaniem podniosłam w pewnym momencie oczu znad książki i skierowałam je na śnieg za oknem. Jednak to prowadzona równolegle historia arktycznej wyprawy Edwarda robi największe wrażenie. Opisy niezmierzonych przestrzeni pełnych blasku, zamarzniętego morza, które więzi statek odkrywcy na długie i mroczne zimowe miesiące, niezliczone barwy, które przybiera lód – wszystko to śniło mi się przez ostatnie kilka nocy, dowodząc, jak wielką siłę oddziaływania ma ta powieść. I choć wiemy, jak kończy się wyprawa Edwarda, czytamy o niej z zapartym tchem, pragnąc, aby wbrew wszystkiemu udało mu się.
Jest w tej opowieści coś, co przywodzi na myśl „Zaginione miasto Z” – podobne szaleństwo, nazywane inaczej pasją, podobna smutna świadomość, że ci, o których czytamy, nie wrócili, i jednocześnie podobne przeświadczenie, że mimo to trudno ich nazwać przegranymi.
No koniec kilka słów o tytule – still point (stały punkt) to biegun, który tkwi w bezruchu, podczas gdy cała reszta kuli ziemskiej się obraca, do tego właśnie nieruchomego punktu zmierza Edward. Istnieje jednak jeszcze inne wytłumaczenie tytułu, zrozumiałe, o ile zna się choć trochę angielską poezję – Julia wspomina bowiem w pewnym momencie słynny wiersz Johna Donne, być może najsłynniejszy angielski wiersz metafizyczny: „Valediction: Forbidding Mourning”, który opowiada o rozstaniu kochanków. Zamiast opowiadać o wierszu, zachęcę was do lektury (tłumaczenie Barańczaka):
Jak starzec, co łagodnie kona,
Duszy swej „W drogę!” mówiąc z cicha,
A w krąg rodzina zasępiona
Nie wie, czy zmarł, czy wciąż oddycha —
Tak my rozłączmy się łagodnie,
Bez burzy westchnień, łez powodzi:
Popełnia profanacji zbrodnię,
Kto tak miłości swej dowodzi.
Trzęsienie ziemi budzi szczery
Strach i w perzynę kraj obraca,
Lecz kiedy niebios zadrżą sfery,
Nie czyni szkód ich wielka praca.
Kto kocha jak przyziemny sknera,
Ciałem, nie duszą — temu biada:
Rozłąka wszystko mu odbiera,
Co się na jego miłość składa.
Lecz my, miłości tak wspaniale
Pewni, że już nie wiemy sami,
Czym jest — my nie musimy wcale
Stykać się dłońmi czy wargami.
Dwie dusze jedną są istotą,
Więc w czas rozłąki się nie zmienią:
Jak wyklepane w drucik złoto,
Nie przerwą się, lecz rozprzestrzenią.
Są dwie, lecz dwie tak jak ramiona
Cyrkla podwójne; twoja dusza,
Jak igła unieruchomiona,
Jednak wraz z moją się porusza.
I — chociaż w centrum pozostała —
Gdy ramię w koło się obraca,
W ślad za nim się wychyla cała,
Prostuje się, gdy ramię wraca.
Taka bądź, choć nam nie po myśli
To, że odległym błądzę kołem:
Stałość twa obieg mój uściśli
I każe skończyć, gdzie zacząłem.
Emily, czekająca na męża przez ponad sześćdziesiąt lat, jest „jak igła unieruchomiona” – jej stałość ma umożliwić jego powrót. Ale on nie wraca, nie kończy tam, skąd wyruszył, a wiersz i książka dają odpowiedź, dlaczego. Julia jest także takim „stałym punktem” dla swojego męża, ośrodkiem cyrkla, jednak o tym, czy w jej przypadku los potoczy się inaczej, czy będzie potrafiła przywołać go do siebie, musicie przeczytać sami w książce….
Nie jest to raczej moja „Książka Roku” – trudno mi to zresztą zaraz po lekturze ocenić. Na pewno znajdzie się jednak w czołówce, i już się cieszę na myśl o kolejnej książce autorki. Jej odważny, wyrazisty styl, subtelność i romantyzm trafiają do mnie idealnie. A jakby było tego mało, następna powieść jest napisana chyba na moje zamówienie, jako że akcja będzie się toczyć na szkockiej wyspie. „Orkney” będzie w sprzedaży już w lutym, czytajcie więc czym prędzej „The Still Point”. A najlepiej, jakby ktoś wydał to po polsku:)
Moja ocena: 6/6
No Comments