dzielnica fikcji

Uwaga, wciąga, nie zaczynaj przed weekendem!

30 września 2009

 Nie sądzę, że sięgnęłabym po tę książkę, gdyby Wydawnictwo Jaguar nie zaproponowało mi jej do zrecenzowania. Koszmarna okładka i fatalne tłumaczenie tytułu odstraszyłyby mnie skutecznie. Być może za jakiś czas jednak skusiłyby mnie pozytywne recenzje, które się z pewnością pojawią. Cieszę się więc, że na propozycję przystałam, jako że poza okładką i tytułem naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Książka Michaela Granta to nieźle napisany, niezwykle wciągający thriller – nie zaczynajcie lektury, gdy nie macie przed sobą wolnego dnia!

Małe miasteczko gdzieś w Stanach, położone nad morzem, nie wyróżnia się niczym poza elektrownią atomową. Po lekcjach dzieciaki surfują, życie toczy się zwykłym, nudnym trybem, gdy pewnego dnia, znienacka, wszyscy dorośli znikają. Tak po prostu. Znika nauczyciel, rodzice, policja, wszyscy, którzy ukończyli piętnasty rok życia. Początek jest znakomity – dzieciaki najpierw wpadają w ekstazę, którą szybko zastępuje panika. Telefony, internet i telewizja nie działają, przerażone dzieci biegają po ulicach szukając rodziców, niemowlęta płaczą w zamkniętych domach, wybuchają pożary wywołane przez pozostawione na kuchenkach gotujące się obiady. Grupa nastolatków próbuje zapanować nad sytuacją, wprowadzając jakiś ład, jednak zbudowanie społeczeństwa od zera nie jest łatwe, zwłaszcza gdy trzeba zmagać się nie tylko z brakiem jedzenia i pieluch, ale także z nadmierną ambicją i pędem do władzy silniejszych, pozbawionych skrupułów kolegów. W dodatku zbliżają się piętnaste urodziny głównego bohatera, nie wiadomo, czy i on wtedy nie zniknie.

Nie jest to kopia „Władcy much”, chociaż analogii jest wiele. Zagrożenie wyzwala w dzieciakach najgorsze instynkty, nakręca się spirala przemocy. Gdy jednak wydaje nam się, że już wiemy, o czym będzie ta książka, autor zaskakuje nas, dodając elementy, których się nie spodziewaliśmy, gmatwając akcję, której nagle bliżej do „Lost” niż do „Władcy much”. Napięcie rośnie i coraz szybciej przerzucamy kartki.

„Gone. Zniknęli” pełne jest znanych motywów. Jest bohater czarny i biały, jest genialna dziewczynka podpowiadająca dobre rozwiązania, jest obdarzony magicznymi zdolnościami, twardo stojący po jasnej stronie bohater, jest przyjaciel, który zawodzi, aby później odkupić swoją winę, jest femme fatale, geniusz komputerowy, i wiele innych sztampowych dość postaci. Akcja jest momentami zbyt gęsta, za dużo się dzieje, czasem wydaje się wręcz, że autor zbyt wiele pomysłów próbował zmieścić w jednej powieści. Całość jednak jest bardzo zręcznie spleciona i kalki nie denerwują. Zdenerwować może jedynie zakończenie, które jednak niewątpliwie zachęca do sięgnięcia po kolejny tom.

Sądzę, że cały cykl, który ma objąć sześć tomów (w Stanach ukazał się właśnie tom drugi) może odnieść spory sukces. Może nawet odciągnąć kilka nastolatków od gier komputerowych, przynajmniej na kilka godzin? Jeśli nie macie czytelniczych planów na zbliżający się weekend, polecam!

Moja ocena: 4.5/6

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply