Są książki, które pamięta się latami i wspomnienie których przywołuje od razu uśmiech na usta. Nawet jeśli czytaliśmy je dawno temu, pamiętamy wciąż emocje, jakie w nas budziły – pierwsze tomy Jeżycjady, wczesne książki Chmielewskiej, „Nasza rodzina i inne zwierzęta” Durrella. Niektóre z tych książek zajmują szczególne miejsce w sercach wielu czytelników i miło jest odkryć bratnią duszę, która je również czule wspomina, inne nie są tak szeroko znane. Wśród tytułów, do których chętnie wracam i które należą do najbardziej pogodnych i uroczych książek, jakie znam, są powieści weterynarza z Yorkshire, piszącego pod pseudonimem James Herriot.
Znacie przygody chłopaka, który pewnego letniego dnia zapukał do domku nieco ekscentrycznego weterynarza Siegfrieda Farnona, prowadzącego praktykę w miasteczku Darrowby w Yorkshire, by dostać tam pracę asystenta? Jeśli tak, to z pewnością uśmiechacie się teraz, wspominając cielaki przychodzące na świat w lodowatych oborach na wrzosowiskach, szorstkich i nieufnych farmerów, którzy zawsze pakowali weterynarzowi jakiś prowiant do samochodu, rozpieszczonego pieska, którego właścicielka urządzała przyjęcia w jego imieniu… Jeśli nie, to czym prędzej wybierzcie się do biblioteki lub po prostu kupcie pierwszy tom, bo będzie wam przyjemnie mieć go na własność!
Byłam już kilka razy w Yorkshire, ale nigdy nie udało mi się dotrzeć do miasteczka, w którym mieszkał autor tych cudnych opowieści. Kiedy postanowiliśmy, że tegoroczne wakacje spędzimy w Wielkiej Brytanii, postanowiłam, że choćbym miała jechać całkowicie okrężną drogą, odwiedzę miasteczko, w którym mieszkał James Herriot. Chcąc uniknąć oporu rodziny, kupiłam „Jeśli tylko potrafiłyby mówić” w formie ebooka i zaordynowałam, że będzie to nasza pierwsza wspólna lektura podczas tej podróży.
Na wakacjach zawsze czytamy na głos. Czytamy na głos także w domu, ale na wakacjach zawsze jest więcej okazji. Przyjemnie słucha się czytania podczas wspólnych pikników, w trakcie długiej podróży samochodem albo wieczorem w namiocie. Szybko okazało się, że miałam rację – Olę zauroczyły zabawne perypetie weterynarza, a i U, który już je znał, z przyjemnością je sobie odświeżał. Czytaliśmy podczas wycieczek przez wzgórza Yorkshire, a moja propozycja, by w drodze powrotnej ze Szkocji odwiedzić dom Herriota, spotkała się z entuzjazmem.
Oczywiście, w rzeczywistości James Herriot nazywał się zupełnie inaczej, a i miasteczka o nazwie Darrowby na mapie nie znajdziecie. Autor książek musiał ukryć się pod pseudonimem, ponieważ weterynarzom nie wolno było wówczas w żaden sposób reklamować swoich usług, a książka zawierająca opowieści o udanych zabiegach, wydana pod prawdziwym nazwiskiem, mogła zostać odebrana jako autoreklama. James Alfred Wight, powszechnie znany jako Alf Wight, wybrał sobie więc pseudonim. Wybór był dość przypadkowy – Alf oglądał mecz piłki nożnej i był pod wrażeniem doskonałej gry bramkarza Birmingham City, niejakiego Jima Herriota. Nazwisko przypadło mu do gustu i postanowił użyć go w charakterze pseudonimu.
Darrowby to tak naprawdę Thirsk – niewielkie miasteczko leżące prawie dokładnie pośrodku hrabstwa Yorkshire, pomiędzy parkami narodowymi Yorkshire Dales i North York Moors. Książkowe Darrowby nie jest oczywiście dokładnym odwzorowaniem Thirsku, jako że Herriot zlepił swoje miasteczko z kilku okolicznych miejscowości, ale Skeldale House istnieje naprawdę, i co więcej, można je zwiedzać. Wewnątrz mieści się jedno z najbardziej uroczych muzeów, jakie kiedykolwiek odwiedziłam.
Wewnątrz domu, w którym niegdyś mieściła się praktyka Donalda Sinclaira (książkowego Siegfrieda Farnona), wciąż znajdują się oryginalne meble i inne przedmioty. Wnętrza pieczołowicie odtworzono, dbając o to, żeby wszystkie znane z książek pomieszczenia można było odwiedzić (no, prawie wszystkie, zabrakło gabinetu siejącej postrach panny Harbottle), na piętrze zaś mieści się fascynujące muzeum weterynarii i sala zabaw dla dzieci (i niektórych dorosłych;)). Nie zabrakło nawet garnka na pieniądze, stojącego nad kominkiem!
Figura czytającego gazetę Tristana jest dość kiczowata, ale cała reszta to autentyczne wyposażenie z czasów Herriota.
Z przyjemnością przemierzaliśmy kolejne pokoje, zaglądając do sali zabiegowej, sprawdzając, jakie książki miał w swojej biblioteczce Alf Wight i wyobrażając sobie, jak w środku nocy dzwoni stojący na półeczce w przedpokoju czarny telefon.
W tym pokoju lekarze jedli śniadania, jeśli spóźnili się na wspólne śniadanie, jedzone przeważnie w kuchni. Wszystkie pokoiki są naprawdę mikroskopijne!
Tylko kuchnia jest naprawdę przestronna. Widać, że było to naprawdę istotne pomieszczenie. W kredensie stoją przetwory, które wyglądają, jakby pamiętały lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku!
Mimo że pokoje są maleńkie, dom jest całkiem spory. Można posiedzieć w słońcu w niewielkim ogródku, zajrzeć do ogromnej i ciemnej stodoły, w której Tristan trzymał kiedyś swoje świnie. Wyglądając przez okno jednej z sypialni, wyobrażałam sobie, jak ich stadko pędzi w popłochu ulicą podczas pamiętnej ucieczki.
Na tyłach domu znajduje się telewizyjne studio, w którym kręcono niezwykle niegdyś popularny serial, oparty na książkach Herriota. Można objerzeć nie tylko kostiumy i scenografię, ale także wyposażenie studia z lat siedemdziesiątych. Szalenie podobał nam się słynny austin – kapryśny samochód, którym Alf Wight jeździł po wzgórzach, by dotrzeć do swoich pacjentów. Na najwyższym piętrze zaś spędziliśmy co najmniej godzinę, bawiąc się w dość staroświeckie i niesłychanie urocze gry, takie jak dopasowywanie zdjęcia rentgenowskiego do poszczególnych części ciała różnych zwierząt, rozpoznawanie gatunku po zębach, które trzeba było dokładnie obmacać, jako że były ukryte i nie można było ich zobaczyć, oraz najbardziej nietypowa atrakcja – wyciąganie cielaka z macicy plastikowej krowy (nie było to wcale takie łatwe)!
Wight pisał także dziennik, który nie został nigdy opublikowany – jego fragmenty są wystawione na wystawie na tyłach domu. Popularność własnych powieści zadziwiła go, a jeszcze bardziej zaskoczeni byli farmerzy, którzy korzystali z jego usług. Przecież to, o czym pisał, było całkiem zwyczajne! Ich zdaniem nie było nic ciekawego w takiej kronice życia codziennego. Nawet ironiczne podejście autora nie wydało im się nietypowe – sami tak właśnie chyba podchodzili do życia, z dużym dystansem i dawką humoru. Sam autor cierpiał podobno na depresję, ale potrafił pisać o swojej pracy z powściągliwym humorem, a przede wszystkim potrafił dostrzec piękno krainy, w której przyszło mu zamieszkać. Nie pochodził z Yorkshire, lecz zachwyciły go tutejsze wzgórza, przejrzyste powietrze, zapach wrzosów. W drodze do Thirsku zatrzymaliśmy się pośrodku wrzosowiska i choć wiele razy byłam już na wrzosowiskach, nigdzie jeszcze wrzosy nie pachniały tak intensywnie, jak tam.
Yorkshire ma wiele atrakcji związanych z literaturą. Tłumy turystów odwiedzają plebanię w Haworth, która była domem dla sióstr Brontë. Whitby przyciąga miłośników Drakuli, Scarborough zaś było tłem dla powieści Anne Brontë. Wszędzie tam jest mnóstwo ludzi, przynajmniej w wakacje. W domu Herriota było oprócz nas zaledwie kilka osób. Jest tu spokojnie i przyjemnie, można spędzić kilka godzin, snując się po kolejnych pomieszczeniach, oglądając film o Herriocie w malutkiej sali kinowej, albo spacerując po miasteczku i szukając innych miejsc związanych z pisarzem. Thirsk leży nieco na uboczu, jadąc do najbardziej znanych atrakcji Yorkshire raczej się go omija, ale jeśli będziecie w okolicy, koniecznie tam zajrzyjcie. A potem pojedźcie na okoliczne wzgórza, usiądźcie wśród wrzosów i przeczytajcie choć jeden rozdział przygód tego najsłynniejszego weterynarza.
1 Comment
Mój mąż (weterynarz przede wszystkim bydła) jest zafascynowany twórczością Herriota. Mamy w domu całą kolekcję oprócz Yorkshire…
Odwiedzenie tego muzeum uważam za świetny pomysł na prezent. Dziękujemy za cudowny artykuł 😍
Czy znajdę podobną książkę?