Wybór wakacyjnych lektur to przyjemne, aczkolwiek niełatwe zadanie. Zazwyczaj wybieramy książki dość lekkie w czytaniu, wciągające, często pokaźnych rozmiarów. Mają starczyć na długo i sprzyjać odprężeniu. Ja także takich książek mam już całkiem sporo pod ręką, jak widać choćby w poprzednim wpisie. Tym niemniej, wakacje to często jedyna okazja, aby przeczytać coś, po co nie mamy czasu sięgąć w ciągu roku, książki, których nie udało nam się przeczytać do tej pory, ale które przeczytac zawsze chcieliśmy. Krótko mówiąc, wakacje to idealna pora, aby nadrobić zaległości w klasykach literatury.
Postanowiłam więc, że w ciągu tego lata zmierzę się z przynajmniej jednym tytułem, po który zawsze chciałam sięgnąć, ale jakoś nigdy mi się nie udało, i namawiam Was do przyłączenia się. Niech to nie będzie wyzwanie, ale taka wspólna mobilizacja do przeczytania jakiegoś wspaniałego, opasłego tomiska, do którego nieznajomości niechętnie się przyznajemy. Wyzwanie swoją drogą pora obmyslać, ale to zawsze trochę trwa, i chyba powinno być zdecydowanie bardziej długofalowe niż właśnie zakończone, trzymiesięczne 6 kontynentów.
Przez klasykę rozumiem niekoniecznie dzieła autorów greckich i rzymskich, ale raczej szeroko pojętą klasykę literatury światowej. Sama jeszcze waham się, za co się zabrać. Od dawna chciałam przeczytać „Iliadę” i „Odyseję”, ostatnio kusi mnie też „Eneida”. Z drugiej strony, jest sporo klasyki angielskiej, którą albo czytałam na studiach i niewiele pamiętam, albo nawet nie czytałam w ogóle, a chciałabym i powinnam. I tak kusi George Eliot – „Miasteczko Middlemarch” albo „Młyn nad Flossą”. Ten drugie właśnie został bardzo ładnie wydany przez Świat Książki, więc kusi tym bardziej. Niby czytałam obie te książki na studiach, ale nie pamiętam ich kompletnie. Ponieważ uwielbiam epokę wiktoriańską (myślałam nawet kiedyś o wiktoriańskim wyzwaniu;)), kusi mnie też Thomas Hardy, zwłaszcza nieczytany nigdy „Powrót na wrzosowisko”. A może kupiony niedawno za złotówkę Wilkie Collins i „Kobieta w bieli”? Zawsze chciałam też przeczytać „Targowisko próżności” Thackeraya, zwłaszcza po świetnym filmie Miry Nair i jakoś nigdy nie miałam czasu…
Mierzę siły na zamiary i wiem, że zbyt wiele nowości kusi mnie ze wszystkich stron, żebym spokojnie pogrążyła się w kalsyce. Ale jedną książkę sobie wybiorę i będę ją spokojnie czytać po kawałku. Nie próbuję nawet myśleć o literaturze francuskiej czy rosyjskiej, czy jakiejkolwiek innej, chociaż kusi mnie też z półki „Don Kichot”, ale te wyżej wymienione tytuły prześladują mnie juz od lat. Jak tylko się zdecyduję, który z nich wybrać na najbliższe tygodnie, dam Wam znać. Przyłączy się ktoś do mnie?:)
No Comments