dalekie wyprawy

Weekend w Chawton

10 października 2010

Nie wiadomo, kiedy minął pierwszy tydzień. W piątek czułam się już nieco zmęczona, kiedy usiadłam rano przed laptopem i książkami, oczy zaczęły mi się zamykać. Nie ma się co dziwić, w ciągu trzech dni przeczytałam dwie powieści, jeden trzytomowy (!) zbiór listów i sporo fragmentów z różnego rodzaju książek akademickich. Nie przypuszczałam nawet, że potrafię trzymać takie tempo;)

Nie wspominałam chyba jeszcze, że spędzanie całego dnia w bibliotece jest nieco trudne, ponieważ panuje tam stała temperatura 19 stopni. Niby nie jest to bardzo zimno, ale wierzcie mi, że jeśli siedzi się bez ruchu od 10 do 17, można naprawdę zmarznąć. Przynosimy ze sobą wszystkie swetry, koce, grube skarpety i co tylko jeszcze możemy, ale i tak co kilka godzin po prostu musimy wyjść na zewnątrz, żeby się poruszać i rozgrzać. Można przycupnąć na jednym z parapetów, jeśli akurat świeci na niego słońce, lub przysiąść na takim fotelu. Powiem szczerze, że głupio mi na nim siadać…

Fotel stoi na tym korytarzu, drzwi naszego pokoju są na końcu za lewym rogiem.

Jednym z najprzyjemniejszych aspektów pobytu tutaj (powiedzmy szczerze, że nieprzyjemnych jest raczej niewiele…), jest towarzystwo. Nie da się ukryć, że sporą odmianą jest to, że w czasie lunchu nikt nie narzeka na studentów, pensję, teściową i tym podobne. Prawdopodobnie na dłuższą metę rozmowy na temat osiemnastowiecznych pisarek byłyby nieco męczące, ale przez te kilka tygodni jest to naprawdę fajne. Z trzech dziewczyn, które są tu ze mną, dwie zajmują się pisarkami francuskimi, o których nie mam bladego pojęcia, ciekawie jest więc dowiedzieć się czegoś nowego. Trzecia pisała doktorat o Jane Austen, z nią więc wymieniamy różne ploteczki z życia Jane i jej znajomych.

Cieszyłam się jednak, gdy nadszedł weekend, i chociaż zabrałam cały stos książek z biblioteki, postanowiłam w sobotę dać sobie odpocząć. Przyjechał do mnie z Londynu mój brat, zabrałam go więc na spacer po okolicy i powiem szczerze, że niezwykle przyjemnie było pokazywać mu te wszystkie piękne miejsca, czując się tu już u siebie;) Poszliśmy pod kościół, do którego chodziła Jane i jej rodzina. Matka i siostra Jane, Cassandra, są pochowane na cmentarzyku obok kościoła.

Kościół niestety nie wygląda tak samo, jak w czasach Jane Austen. Tamten kościół spłonął w drugiej połowie XIX wieku i został odbudowany w nieco innym stylu. Budynek, w którym mieszkamy, jest zaraz za lewą krawędzią zdjęcia.

Ta aleja mogła kiedyś stanowić drogę dojazdową, obecnie zaś można nią dojść jedynie na rozległe pola. W zaroślach po obu jej stronach rośnie mnóstwo przepysznych jeżyn.

Po południu postanowiliśmy poszerzyć nieco nasze horyzonty i wybraliśmy się do Winchester. Autobus prowadził polski kierowca:) Mam tam zamiar jeszcze wrócić, nie robiłam więc zbyt wielu zdjęć. Mój brat wrócił wieczorem do Londynu, my zaś znalazłyśmy w szafce całą kolekcję ekranizacji powieści Jane Austen na płytach dvd i kasetach wideo, spędziłyśmy więc uroczy wieczór oglądając „Perswazje”.

Dzisiaj pogoda była przecudna, postanowiłam jednak oprzeć się pokusie i zgodnie z wcześniejszym planem zostać przez całe przedpołudnie w domu i popracować nad seminarium, które mam dać w środę (nawiasem mówiąc, okropnie się nim stresuję, więc wszyscy, którzy by się ze mną chętnie zamienili, powinni wziąć to także pod uwagę;)). Nie mogę jednak powiedzieć, że był to niemiły obowiązek, zwłaszcza że do dyspozycji mam taki gabinet:

Nie sądzę, że będę miała kiedykolwiek miejsce na takie biurko w domu…

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply