Zastanawiałam się, czy pisanie recenzji tej książki w ogóle ma sens. Myślę, że większość czytelników, którzy czytali poprzednie tomy tzw. kwartetu olandzkiego, nie tylko na pewno sięgną po „Smugę krwi”, ale wręcz już to zrobili. Johan Theorin nie rozpieszcza nas bowiem ilością książek, a i wydawnictwo Czarne kazało nam czekać wyjątkowo długo, przekładając termin wydania polskiego przekładu z jesieni na wiosnę. Gdy więc niecierpliwie wyczekiwana „Smuga krwi” pojawiła się wreszcie w księgarniach, wszyscy fani Theorina zapewne rzucili się na nią jak na kiełbasę w czasach mojego dzieciństwa. Moja cierpliwość została jednak wystawiona na jeszcze trudniejszą próbę, bowiem dokładnie w dniu wydania wyjechałam, a gdy wróciłam, książka, ponownie odwołując się do języka PRLu, „wyszła”. Żadna księgarnia w centrum Poznania nie miała jej na stanie, a ja nie chciałam czekać na wysyłkę. Gdy w końcu udało mi się ją nabyć, czułam się jak po zwycięstwie w podchodach na obozie harcerskim (zebrało mi się dzisiaj na wspominki).
Gdy czeka się na książkę tak niecierpliwie i ma się względem niej bardzo wysokie oczekiwania, łatwo się rozczarować. Nie miałam jednak zbyt wielu obaw, i słusznie – Theorin jest wciąż w wielkiej pisarskiej formie, a jego opowieści mają w sobie magię. Coraz mniej w nich kryminału, coraz więcej za to elementów opowieści grozy oraz po prostu porządnych wątków obyczajowych. I muszę powiedzieć, że marzy mi się, aby kiedyś całkiem od kryminału odszedł, bo choć kryminały lubię, to tutaj kryminał jest najmniej istotnym elementem.
Najważniejsza jest Olandia. Początek wiosny nie odbiera krajobrazowi melancholii – plaże są nadal puste, alvaret mglisty, nadmorskie osiedla domków letniskowych wyludnione. Theorin kreuje Olandię na miejsce równie przesycone magię, co góry Caatskill w opowiadaniach Washingtona Irvinga. Niby wszystko jest takie, jak gdzie indziej, ale jeśli ktoś wsłucha się w szept wiatru, usłyszy ciche głosy, na skałach widać smugi krwi trolli, choć sceptycy twierdzą, że to tylko tlenek żelaza. Jak jednak wyjaśnić, że w zamian za pozostawione przy pewnym szczególnym kamieniu drogocenne przedmioty, elfy spełniają pragnienia? I czym wytłumaczyć obecność dziwnego, płochliwego dziecka, który wydaje się pochodzić z innego świata?
Postacią łączącą wszystkie części cyklu jest Gerlof, staruszek, który na własną prośbę wyprowadza się z domu starców i wraca do starego domu przy kamieniołomie. W okolicy powstają nowe, eleganckie wille, a wśród nowych mieszkańców jest nerwowa, nieszczęśliwa Vendela, której mąż jest autorem popularnych książek kucharskich, choć sam ledwie umie zagotować wodę, oraz Per, którego córka leży w szpitalu i czeka na ryzykowną operację, a on zamiast być przy niej, wplątuje się w dziwną aferę, której złym duchem wydaje się być jego równie schorowany, co znienawidzony ojciec. Afera jest najsłabszym ogniwem tej książki i równie dobrze mogłoby jej nie być. Początkowo nawet zastanawiałam się, czy w ogóle jakiś wątek kryminalny się pojawi i czy jego brak nie wpłynie niekorzystnie na książkę, teraz jednak podejrzewam, że Theorin mógłby napisać choćby i poradnik ogrodniczy, a przeczytałabym go z zapartym tchem.Siła jego pisania leży bowiem w umiejętności budowania atmosfery i takiego konstruowania postaci, że każda staje się nam bliska, każda intryguje i wzrusza.
Niczego więcej na temat fabuły nie powiem, sama nie czytałam nawet opisu z okładki, żeby nie zepsuć sobie przypadkiem lektury – na szczęście jest dość zwięzły i nie wyjawia żadnych istotnych szczegółów. Cóż zresztą mogłoby popsuć lekturę książki, która przenosi nas w świat półcieni, gdzieś między jawą a snem, w krainę, która choć geograficznie jest całkiem bliska, wydaje się nie z tego świata, a przy tym zamieszkują ją ludzie zwykli, często zmęczeni życiem, podobni do nas samych w poniedziałkowy poranek gdzieś pod koniec długiej zimy. Ludzie, którym kibicujemy w ich oczekiwaniu na olandzką wiosnę.
„Nocna zamieć” jest nadal moją ulubioną książką Theorina, ale „Smuga krwi” podobała mi się niewiele mniej. Trzeba się jednak uzbroić w cierpliwość w oczekiwaniu na kolejny tom – poważnie zastanawiam się, czy nie zdążyłabym się wcześniej nauczyć szwedzkiego;)
Moja ocena: 5.5/6
No Comments