zakątek biograficzny

Z piątką dzieci na szkockiej wyspie – "Island Wife" Judy Fairnbairns

22 lipca 2016

Dziewczyna ma dziewiętnaście lat, poznaje intrygującego chłopaka, który podróżował po świecie i otacza go aura przygody. Nie zastanawia się długo – rzuca swoją pasję, czyli śpiewanie i wychodzi za mąż.

Tak zaczyna się historia Judy Fairbairns, która dla swojego Alexa stała się kimś nowym. Pozornie to historia, jakich wiele: wczesny ślub, dużo dzieci, uzależnienie od męża, frustracja i poczucie niespełnienia. Ta opowieść jednak po pierwsze toczy się w dość nietypowych okolicznościach przyrody – na dość odludnej i dzikiej szkockiej wyspie, a jej bohaterka w pewnym momencie postanawia odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Książka opowiada o tym, w jaki sposób do tego doszło.

Jeśli, podobnie jak ja, kiedykolwiek marzyliście o życiu na odludziu, blisko przyrody, po lekturze „Island Wife” możecie poczuć radość z tego, że tego marzenia nie zrealizowaliście. Prowadzenie gospodarstwa na szkockiej wyspie nie jest zbyt relaksującym zajęciem. Judy i Alex nie są zresztą żółtodziobami. Zanim podjęli decyzje o kupnie ogromnej posiadłości na odludziu, przez kilka lat prowadzili farmę w Anglii. Zdobyli doświadczenie w opiece nad zwierzętami, nauczyli się zarabiać na turystyce, ale Alexowie wygodne życie szybko przestało wystarczać. Wymyślił przeprowadzkę na północ, zaś Judy nie miała w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia. Nie miała zresztą wiele do powiedzenia w wielu kwestiach związanych z ich codziennym życiem, nawet tak trywialnych, jak to, w którym pomieszczeniu będzie stała pralka.

Wydaje się, że początkowo jej to zbytnio nie przeszkadzało. Zakochana w Alexie, gloryfikowała go i słuchała we wszystkim. Trudno powiedzieć, czy rodził się w niej wtedy bunt – nawet po latach, kiedy już zrozumiała, jak wiele z siebie oddała temu związkowi, obraca różne paskudne zachowania swojego męża w żart. A może było całkiem inaczej? Może to teraz, kiedy czara goryczy zdążyła się przelać, dramatyzuje i nie pamięta, że Alex dowodził ich życiem, bo tak było dla niej łatwiej i wygodniej? Nie możemy tego wiedzieć, ale ponieważ poznajemy tylko relację Judy, musimy mieć świadomość, że jest ona siłą rzeczy bardzo jednostronna.

Na wyspie zamieszkali w posiadłości, którą wkrótce przekształcili w dobrze prosperujący pensjonat. Wynajmowali turystom pokoje we własnym domu i domki gościnne, oferowali pełne wyżywienie, a także atrakcje w postaci wycieczek łodzią. Podczas jednego z rejsów Alex dostrzega wieloryba. Wcześniej nikt nie zdawał sobie sprawy, że te potężne ssaki żyją w tych wodach. Alex rozdmuchuje temat, opracowuje program, który połączy badania naukowe z ofertą turystyczną, a wkrótce potem staje się prawdziwym ekspertem od wielorybów. Wieloryby stają się jego pasją, realizuje się jako przewodnik i naukowiec, zaprasza do współpracy młodych naukowców, szkoli studentów. W tym czasie Judy rodzi kolejne dzieci, łącznie piątkę, pierze, sprząta, gotuje, znowu sprząta, robi zakupy, sprząta. W jej życiu nie ma miejsca na pasje, jest tylko ciągłe zmęczenie, ciągła gonitwa.

Taki model życia rodzinnego nie mógł się sprawdzić, nie w przypadku kobiety, która ma swoje marzenia i zacięcie artystyczne. Pojawia się coraz więcej zgrzytów. Alex nalega, by najstarszy syn wyjechał do szkoły z internatem, wbrew woli Judy, która wie, jak straszne może być życie w takiej szkole. Ona nie umie się sprzeciwić, ale cierpi, a gdy okazuje się, że miała rację, że to był bardzo zły pomysł, załamuje się. Takich sytuacji jest wiele. W tej rodzinie prawo do ostatecznej decyzji we wszystkich ważnych kwestiach ma mąż.

Brzmi to raczej przygnębiająco, choć Judy w swojej opowieści stara się przedstawiać także blaski swojego życia. Zachwyca się dzikim pięknem wyspy, podkreśla, jak niezwykłym człowiekiem jest jej mąż, jak wybitny ma umysł i jak wspaniale idzie mu wszystko, czego tylko się dotyka. Z rozrzewnieniem opisuje dzikie dzieciństwo swojej gromadki i te opowieści o dzieciakach biegających po wzgórzach, wychowujących się razem z owcami, spędzających całe dnie na dworze brzmią idyllicznie i bardzo działają na wyobraźnię. Na pierwszym planie jest jednak cały czas Judy i jej przepracowanie, rozczarowanie, wreszcie depresja.

„Island Wife” to dość nierówna książka. Z jednej strony jest poruszającym obrazem walki, jaką autorka stoczyła o samą siebie – walki toczonej nie tyle z nierozumiejącym problemu mężem, co z sobą samą. Niestety, jest w niej wiele egzaltacji, trudno też się nie irytować podczas lektury. Judy chyba sama nie wie, czy była ze swoim mężem szczęśliwa, czy wręcz przeciwnie, a nas denerwuje jej potulność. Alex wydaje się straszliwym bucem, którego jednak wszyscy kochają.

Najbardziej rozczarowuje obraz samej wyspy. Kocham północne wyspy i fascynują mnie jako miejsce do życia, jednak Judy Fairbairns nie potrafi pisać o swojej wyspie w sposób interesujący. Jej zachwyty nad krajobrazem wydają się wymuszone, tak jakby sama siebie przekonywała, że to niezwykłe miejsce. Na szczęście udaje jej się dość plastycznie odmalować realia życia nad brzegiem morza. Podobały mi się historie o zwierzętach, które przewinęły się przez ich dom – niektóre były autentycznie poruszające.

Nastawiałam się na dużo lepszą lekturę, ale nie żałuję godzin spędzonych nad tą książką. Zawsze dobrze spojrzeć na wszystko z innej strony i dowiedzieć się, jak może wyglądać życie, którego wiele osób zazdrości. Nie polubiłam autorki, ale wydaje mi się, że udało mi się ją zrozumieć, a to też nie jest aż tak częste.

 
Moja ocena: 3.5/6
Judy Fairbairns "Island Wife"
Wyd. Two Roads 2013

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply