Sądząc po okładce i opisie wydawcy, „Songs of Blue and Gold” Deborah Lawrenson to lekka powieść romantyczna. Najwyraźniej nie tylko nasi wydawcy lubią robić zarówno czytelnikom, jak i sobie wbrew, sugerując, iż dana książka jest czymś innym, niż w rzeczywistości. Moim zdaniem taka polityka szkodzi wszystkim – czytelnik spodziewający się lekkiego i odprężającego czytadła rzuci powieść Lawrenson w kąt po kilkudziesięciu stronach, zaś osoba, która mogłaby docenić subtelną, wielowymiarową prozę autorki być może w ogóle po nią nie sięgnie.
W „Songs of Blue and Gold” widać zresztą próby pogodzenia ambicji autorki z chęcią napisania książki, którą będzie łatwo sprzedać, i trzeba przyznać, że są to próby całkiem udane. Powieść osnuta jest wokół prób odkrycia prawdy o życiu niedawno zmarłej matki głównej bohaterki, Melissy Norden. W ostatnich dniach życia matka wcisnęła córce tomik poezji słynnego autora do ręki. Melissa dopiero jakiś czas później odkrywa, iż zawiera on intrygującą dedykację: „Dla Elizabeth, zawsze pamiętając Korfu, to, co mogło być, i to o czym oboje musimy zapomnieć.” Melissa, która przechodzi właśnie kryzys małżeński, postanawia spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o matce, której najwyraźniej zbyt dobrze nie znała. Wyjeżdża na Korfu, gdzie powoli odkrywa historię romansu swojej matki i słynnego pisarza, Juliana Adie.
Postać Adie jest luźno zainspirowana biografią Lawrenca Durrella, kobieciarza, który miał cztery żony i niezliczone ilości kochanek, wielokrotnie zmieniał miejsce zamieszkania i wciąż tworzył samego siebie od nowa. Autorka wykorzystała wątki z jego życia do stworzenia postaci wprawdzie fikcyjnej, ale z pewnością posiadającej wiele cech Durrella, i choć pewne fakty, a zwłaszcza chronologia zdarzeń z życia Durrella są tu mocno wymieszane, zaś główna oś opowieści fikcyjna, to miłośnicy Durrella odkryją tu sporo dla siebie.
Powieść Lawrenson to liryczna, niespieszna opowieść nie tyle o odkrywaniu tajemnic z przeszłości, ile o tym, jak przeszłość, i każda zresztą historia, jest niemożliwa do zinterpretowania. To nie tylko wciągająca narracja, ale także metaopowieść o tworzeniu historii własnego życia na użytek swój i innych ludzi. Całość spleciona jest misternie z różnych nitek – opowieść Melissy uzupełniana jest biografią Juliana Adie, fragmentami jej własnej książki o matce, a także trzecioosobową narracją z przeszłości, ukazującą wydarzenia w sposób pozornie przynajmniej obiektywny. Wszystkie te kawałki składają się na wieloznaczną opowieść o tym, jak wpływamy na siebie nawzajem, jak mężczyźni i kobiety wykorzystują się na różne sposoby, jak trudno jest odbudować coś, co zostało zniszczone. Na osłodę zaś dla tych, których zwiodła okładka, w tle toczy się wątek romansowy, wprawdzie straszliwie przewidywalny, ale przynajmniej niezbyt nachalny.
Najmocniejszą stroną książki jest jednak geografia. Deborah Lawrenson posiada prawdziwy talent do opisów miejsc. Jej Korfu jest miejscem magicznym, utkanym z wiatru i wody, miejscem, w którym czas płynie inaczej. Jakżeż inne jest Korfu z książek młodszego z braci Durrellów, Gerarda, równie urocze, a jednak jakby znajdowało się na innej planecie. Zresztą, jako miłośniczka książek Gerarda, nie darzyłam do tej pory specjalną atencją jego brata. Lawrence Durrell, w książce „Moja rodzina i inne zwierzęta” zwany Larrym, w oczach swojego brata jest nieco pyszałkowatym, przeintelektualizowanym samolubem, i ta wizja jest mocno utrwalona w mojej podświadomości. Z opowieści Lawrenson wyłania się postać dużo bardziej interesująca i wielowymiarowa, czuję się więc mocno zachęcona do sięgnięcia po „Kwartet aleksandryjski” i może inne książki starszego Durrella.
Cieszę się, że mam na półce jeszcze jedną książkę Lawrenson, a tym, którzy czytają po angielsku, polecam „Songs of Blue and Gold” jako idealną lekturę na lato – mądrą, spokojną opowieść z wciągającą historią i prawdziwie wakacyjną scenerią w tle.
Moja ocena: 5/6
No Comments