Zwróciłam na tę książkę uwagę ze względu na okładkę. Rzadko mi się to zdarza, zazwyczaj wybieram lektury bardzo starannie, czytając recenzje, sprawdzając autora. Tym razem wystarczył ptak i temat. Zresztą jak miałaby mnie nie zainteresować oparta na faktach opowieść o zapomnianej malarce ptaków z epoki wiktoriańskiej?
Powieść Melissy Ashley jest zresztą też w jakimś stopniu efektem przypadkowej fascynacji. Autorka zainteresowała się ptakami Australii, zaczęła je obserwować, i wreszcie przeczytała biografię wiktoriańskiego ornitologa, twórcy pierwszej monografii ptaków Australii. W niej natrafiła na wzmiankę o Elizabeth Gould – żonie rzeczonego badacza, która nie tylko towarzyszyła mu w wyprawie na Antypody, ale też stworzyła litografie do wszystkich jego dzieł i bardzo wydatnie przyczyniła się do jego sukcesu. Jej ilustracje to prawdziwe dzieła sztuki, a dorobek zaiste imponujący – w ciągu dziesięciu lat spod jej pędzla wyszło 650 tablic. Okazało się jednak, że o jej życiu prawie nic nie wiadomo, pod jej litografiami podpisywał się także jej mąż, a biografowie Goulda ledwo o niej wspominają.
Melissa Ashley zaczęła więc zgłębiać temat, jeżdżąc do rozrzuconych po świecie archiwów i docierając do potomków Elizabeth. Efektem jest powieść, w której oczywiście sporo zostało przez autorkę dopowiedziane i wyobrażone, jednak zasadnicza historia oparta jest na faktach.
Elizabeth wyłania się z niej jako bardzo interesująca postać, pełna wewnętrznych sprzeczności. Z jednej strony matka licznej gromadki dzieci, najwyraźniej bardzo im oddana, z drugiej – porzuca je na długie dwa lata, by towarzyszyć mężowi podczas wyprawy jego życia. Preparuje z nim zwierzęta, maluje u boku Edwarda Leara, dyskutuje z Karolem Darwinem, hoduje egzotyczne ptaki. Robi to, co robiło wielu wiktoriańskich dżentelmenów.
Czy frustrował ją fakt, że cała chwała spływa na jej męża? Czy dopisanie jego inicjałów do jej ilustracji przyjmowała jako coś oczywistego? Czy rzeczywiście, tak jak sugeruje to autorka powieści, dostrzegała zagrożenie, jakie wiktoriańskie zbieractwo stanowi dla przyrody? Czy sprzeciwiała się zabijaniu zwierząt na użytek kolekcji? Mam wrażenie, że Melissa Ashley trochę za bardzo uwspółcześniła postać Elizabeth. Jej bohaterka ubolewa nad tym, jak wiele ptaków zabija jej mąż, obawia się, że jego chciwość może zagrażać przetrwaniu gatunków. Owszem, Elizabeth komentowała to w listach, ale autorka chyba trochę za dużo do tych komentarzy dopowiada. A może nie? Może to ja nie doceniam pani Gould?
„Malarka ptaków” przywraca pamięć o niezwykłej kobiecie i jej dokonaniach, i za to autorce należą się słowa uznania. Przyznam, że wolałabym przeczytać porządną biografię, a nie powieść, i po zakończeniu lektury zaczęłam szukać czegoś solidniejszego. Niestety, okazało się, że Elizabeth Gould nie doczekała się obszernego opracowania, tym cenniejsza więc wydaje się praca Melissy Ashley. Owszem, mam sporo zastrzeżeń do tej książki. Postaciom brakuje głębi, sama Elizabeth jest trochę zbyt cukierkowa, zbyt pozytywna. Z drugiej strony jednak wiktoriańska obsesja na punkcie gromadzenia okazów przyrodniczych odmalowana jest doskonale, a całość czyta się z przyjemnością. Przeglądam teraz ilustracje Elizabeth Gould (błogosławiony niech będzie internet), i nie wątpię, że będziecie robić to samo po lekturze!
Moja ocena: 4/6
Melissa Ashley "Malarka ptaków"
tłum. Agnieszka Wyszogradzka-Gaik
Wydawnictwo Czarna Owca 2018
No Comments