Zawsze trochę współczuję pisarzom, którzy napisali książkę doskonałą. Jak po stworzeniu wielkiego dzieła można napisać kolejną powieść? Michael Crummey przyznał w jednym z wywiadów, że miał kaca po „Dostatku”. Ta szeroko nagradzana (choć nie w rodzinnym kraju autora) powieść była czymś co, według własnych słów, „musiał napisać”. Panoramiczny obraz Nowej Fundlandii, z całą jej mitologią, tajemniczością i tradycją, przemówił do czytelników na całym świecie. Swoją kolejną powieścią, wydaną właśnie u nas przez zachwycający swoimi wyborami Wiatr od morza, Michael Crummey udowodnił jednak, że „Dostatek” nie będzie jego najlepszym dziełem, a Nowa Fundlandia to nie tylko romantyczny zakątek przesiąknięty magią.
„Sweetland” pokazuje nam nieco inne oblicze tego skrawka ziemi. Od lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia władze Kanady prowadziły politykę przesiedlania mieszkańców niewielkich osad rybackich rozsianych po wyspach Nowej Fundlandii. Ich utrzymanie było kosztowne, toteż przygotowano plan, który miał zapewnić mieszkańcom godziwe życie i pracę na stałym lądzie. Przesiedleni rybacy, z dziada pradziada utrzymujący się z połowów, mieli spalić swoje łodzie i zapomnieć o morzu. Program jednak nie do końca się sprawdził i w 1975 roku został zakończony, a jego głównym skutkiem pozostały dziesiątki, jeśli nie setki opuszczonych wiosek i rozbitych społeczności.
Niedawno jednak Kanadyjczycy ponownie zaczęli przesiedlać mieszkańców Nowej Fundlandii. Tym razem zawinił katastrofalny stan populacji dorsza – ryba ta niemalże zniknęła z wielu kanadyjskich łowisk. Wprowadzono moratorium na połowy, zaś ludzie utrzymujący się z połowów zostali bez środków do życia. Rząd zaczął więc ponownie oferować pieniądze tym, którzy zgodzą się przenieść w inne regiony kraju.
Wokół takiego właśnie przypadku zbudowana jest fabuła najnowszej powieści Crummeya. Sweetland to nazwa wyspy, a zarazem nazwisko głównego bohatera. Mieszkańcy osady rybackiej otrzymali bardzo atrakcyjną ofertę od rządu, aby jednak mogli z niej skorzystać, konieczna jest zgoda wszystkich. Większość przywitała pomysł z entuzjazmem, niektórzy się wahają. Ostatecznie jednak tylko Moses Sweetland, emerytowany latarnik, nie chce podpisać papierów. Nie potrafi wyjaśnić, dlaczego chce zostać, jednak jest w swoim postanowieniu niezłomny. Ma 69 lat i potrafi być uparty, nawet kiedy zaczyna dostawać listy z pogróżkami.
Moses jest porażająco wiarygodną postacią. Jest prawdziwy ze swoimi wadami, ma poczucie humoru, potrafi się nawet śmiać sam z siebie, jest też refleksyjny, czuły i spokojny. Przede wszystkim zaś jest wierny miejscu, z którego się wywodzi, choć sam nie do końca rozumie, dlaczego.
Powieść podzielona jest na dwie części – w pierwszej wyspa jest wciąż jeszcze zamieszkana, a sąsiedzi Sweetlanda próbują na różne sposoby przekonać go do wyjazdu. On jednak, jakby na przekór swojemu imieniu, nie ma zamiaru się poddać. Moses to po angielsku Mojżesz – ale Sweetland nie ma zamiaru wyprowadzać z wyspy swoich rodaków. Wręcz przeciwnie, chce, aby zatrzymali ziemię swoich przodków, aby jej nie zostawiali. Gdy w końcu niemalże ulegnie, dojdzie do tragedii, która skłoni go do podjęcia niezwykle trudnej i brzemiennej w skutki decyzji.
„Sweetland” to nie tylko opowieść o starym człowieku przywiązanym do swoich korzeni. To przede wszystkim alegoryczna historia miejsc, które znikają wskutek ludzkiej działalności. Crummey jest Nowofundlandczykiem z pochodzenia i martwi go zamieranie małych społeczności, które od wieków były solą tej krainy. Jednak nie tylko w Nowej Fundlandii wioski znikają z map. To samo dzieje się w wielu innych rejonach świata. W Beskidzie Niskim w ramach akcji „Wisła” wysiedlono dziesiątki, jeśli nie setki wsi zamieszkanych przez Łemków. W Chinach rząd przenosi całe społeczności do miast, by na terenie ich wiosek zbudować zaporę wodną, fabrykę lub stadion. Na Podlasiu wyludniają się wioski, bo młodzi ludzie nie chcą już w nich mieszkać, jako że nie ma tam dla nich pracy. Nowa Fundlandia jest przykładem czegoś, co dotyka praktycznie cały świat. Zaś rozbitych społeczności i zapomnianych tradycji nie da się potem przywrócić do życia. „Sweetland” to piękna elegia na ich cześć.
W jednej ze scen Moses znajduje mapę swoich okolic, pełną białych plam i nienazwanych miejsc. Dopisuje nazwy wysp, dorysowuje brakujące zatoki, tworzy nowe lądy. Próbuje ocalić od zapomnienia miejsca, które nawet na mapie nie doczekały się utrwalenia. Misja ta niestety skazana jest na niepowodzenie. Ale czy nie było warto próbować?
Powieść Crummeya traktuje o odchodzeniu i umieraniu. Przeraźliwie samotny Moses jest smutną postacią, mimo swojego poczucia humoru, swojej wytrwałości i przekonania, że to co robi jest słuszne. Ostatecznie jednak okazuje się, że sama wyspa nie wystarczy. To ludzie, którzy ją zamieszkiwali, tworzyli świat Sweetlanda – bez nich nie może przetrwać.
Jeśli wszystko to brzmi przygnębiająco, muszę dodać, że historia ta jest opowiedziana w porywający sposób. Trudno się oderwać od lektury, która hipnotyzuje tak samo, jak „Dostatek”. Moses, Lovless, Jesse, Ruth – te postaci są wyraziste i pełne życia. Sam Moses zaś staje się kimś niemalże bliskim, i trudno nie poczuć ucisku w żołądku w pewnych momentach powieści, choć inne wywołują na twarzy czytelnika uśmiech. Samo zakończenie zaś – nie, nic nie powiem, po prostu przeczytajcie sami!
To piękna książka, jedna z tych, o których trudno będzie zapomnieć. Zwłaszcza jeśli znikanie z mapy świata pięknych miejsc pełnych tradycji i historii powoduje u was, tak jak u mnie, ból w sercu. Przypomina, że przeszłość jest wciąż żywa, że miejsca pochówku naszych przodków stanowią część nas samych. Czy literatura może jednak cokolwiek zdziałać? Moses, w obliczu braku papieru toaletowego, przeszukuje domy sąsiadów. Znajduje karton powieści o Nowej Fundlandii. Przegląda je, zaczyna jedną czytać, wreszcie zniesmaczony, wyrzuca ją do oceanu. Nowa Fundlandia w niej przedstawiona jest jego zdaniem fałszywa. Ta scena zdaje się sugerować, że książki nie uratują Nowej Fundlandii. Nie wystarczy czytać o mitach i folklorze. I tak znikną, a wraz z nimi cała kultura rybackich wiosek. Wydaje mi się, że „Sweetland” nie jest próbą ratowania tego świata. To raczej świadectwo jego odchodzenia, pieśń na jego cześć i na cześć ludzi, którzy go zamieszkiwali. Piękna i smutna.
Michael Crummey "Sweetland"
Tłum. Michał Alenowicz
Wydawnictwo Wiatr od Morza 2015
Moja ocena: 6/6
No Comments