Samantha Shannon, 21-letnia pisarka angielska, przebojem wdarła się na listy bestsellerów. Ledwie ukończyła studia na Uniwersytecie Oksfordzkim, a już jej debiutancka powieść zajęła siódme miejsce na liście bestsellerów New York Timesa. „Czas żniw” dostał znakomitą promocję także w Polsce – wydawnictwo zadbało o recenzje na dziesiątkach blogów i portali. Odnoszę się dość nieufnie do tak intensywnie promowanych tytułów, ale wśród autorów pozytywnych recenzji byli tacy, których opinie sobie cenię. Zakupiłam więc książkę, ciesząc się, że będę miała wciągającą lekturę na jakiś ciężki okres.
„Czas żniw” przenosi nas do Londynu roku 2059. Londyn jest twierdzą – zamiast Wielkiej Brytanii istnieje Sajon – represyjne państwo kontrolujące obywateli i prześladujące zwłaszcza jedną grupę – jasnowidzów. 19-letnia Paige Mahoney jest jedną z nich, posiada jednak zdolności, które są udziałem niewielu. Jasnowidze dzielą się na różne grupy, a Paige jest sennym wędrowcem – może opuszczać ciało i wędrować, wnikając w podświadomość – tzw. senny krajobraz innych ludzi. Sennych wędrowców jest bardzo niewielu, Paige zostaje więc zwerbowana przez gang jasnowidzów i w zamian za dobrą pensję wykonuje dla nich pracę niemalże wywiadowczą. Jej szefem jest niejaki Jaxon – bezwzględny przywódca, traktujący Paige jak swoją maskotkę.
Jasnowidzenie jest jednak nielegalne, i któregoś dnia Paige ma pecha – wpada podczas rutynowej kontroli w metrze. Jeśli zostanie schwytana, czekają ją tortury i śmierć, Sajon bowiem nie patyczkuje się w ludźmi o wyjątkowych zdolnościach. W samoobronie zabija człowieka, używając do tego tylko swojej siły psychicznej. Ucieka, ale jej wyjątkowy czyn nie zostaje niezauważony, i wkrótce zostaje schwytana przez tajemniczo wyglądających strażników.
Budzi się w dziwnym miejscu. Nie jest to twierdza, w której zwykle przesłuchuje się i morduje jasnowidzów. Została przetransportowana do Szeolu – kolonii karnej założonej w Oksfordzie, mieście, które zniknęło z sajońskich map dwieście lat wcześniej. Kolonię prowadzą dziwne istoty, które okazują się nie być ludźmi. Refaici, tak bowiem się zwą, mają jakiś układ z władzami Sajonu i raz na dwadzieścia lat otrzymują transport ludzi o nienaturalnych zdolnościach, których potem szkolą według swoich potrzeb.Ten okres nazywany jest właśnie czasem żniw.
Brzmi skomplikowanie? I takie właśnie jest. „Czas żniw” to pierwsza część z zaplanowanego na siedem tomów cyklu i Samantha Shannon skupia się na skrupulatnym przedstawieniu świata, który wymyśliła. Reguły rządzące Szeolem są skomplikowane i, szczerze mówiąc, nie zawsze logiczne. Schwytani jasnowidze trafiają do poszczególnych Refaitów, którzy tresują ich w bardzo brutalny sposób. Oczywiście Paige ma wyjątkowe szczęście – jej szczególne uzdolnienia zostają zauważone przez Arcturusa, wysoko postawionego Refaitę, partnera ich władczyni. Szybko okazuje się, że ma on nie tylko mocno niekonwencjonalne metody, ale też prawdopodobnie jakieś ukryte zamiary, których nie chce ujawnić nikomu, nawet innym Refaitom. Pomiędzy nim a Paige rodzi się dziwne porozumienie.
Każdy, kto czytał „Jane Eyre”, rozpozna ten wątek i będzie wiedział, czego się spodziewać. Arcturus jest niejako panem Rochesterem, posępnym i skrywającym mroczny sekret. Sporo zresztą w książce odniesień do „Jane Eyre”, poczynając od motta, a kończąc na dialogach zainspirowanych rozmowami Jane i pana Rochestera. Zresztą „Czas żniw” pełen jest różnych aluzji i nawiązań do innych dzieł literackich. W każdym razie, nie jest niespodzianką to, że Paige będzie zmuszona zmienić zdanie na temat swojego opiekuna.
Nie da się ukryć, że powieść Shannon czyta się bardzo dobrze, a świat, który stworzyła, imponuje rozmachem i dbałością o detale. Zarazem fakt, że jest to dopiero pierwsza z siedmiu części nie wychodzi książce na dobre – za dużo wątków jest zaledwie pootwieranych, tajemnice nie zostają wyjaśnione, mnożą się postaci, a leksykon terminów fantastycznych umieszczony na końcu książki jest naprawdę pokaźnej długości. Nie wychodzi to książce na dobre – dużo jest dłużyzn, zaś autorka tak skupiła się na budowaniu tła, że zapomniała chyba o stworzeniu ciekawych i wiarygodnych postaci. Jedyną dobrze zbudowaną bohaterką jest Paige, reszta jest mocno papierowa. Paige zresztą też nie jest do końca wiarygodna – jej oddanie dla Jaxona i reszty gangu jest co najmniej dziwne, zważywszy, że jest przez nich wykorzystywana, a nie jest na tyle głupia, żeby sobie z tego sprawy nie zdawać. Jest jedna ciekawą, wzbudzającą sympatię postacią. Oczywiście, podobać się może Arcturus – która czytelniczka nie darzy sympatią pana Rochestera, albo Wielkiego Mistrza Akkarina z cyklu „Trylogia Czarnego Maga” Trudi Canavan – Arcturus przypomina go nieco. Pozostałe postaci są jednak dość papierowe.
Trudno przewidzieć, czy kolejne tomy cyklu będą lepsze, ale można na to liczyć. „Czas żniw” jest intrygujący i z pewnością może się podobać miłośnikom powieści dystopijnych. Porównania do Harry’ego Pottera są zdecydowanie nietrafione – jedyne podobieństwo to zaplanowane siedem tomów, i może podział społeczeństwa na tych obdarzonych niezwykłymi mocami i resztę. Bliżej tej książce do „Igrzysk śmierci”, a i bohaterki wydają się podobne.
Nie żałuję, że przeczytałam, i bardzo jestem ciekawa, jak młodziutka autorka poradzi sobie z tak ambitnie zakrojonym projektem.
Moja ocena: 4/6
No Comments