Jakiś czas temu przez internet przetoczyła się fala postanowień dotyczących ograniczenia kupowania książek. Wielu blogerów anglojęzycznych zdecydowało, że przez kilka miesięcy nie kupią żadnej książki. Moda przyszła do Polski, niektórzy, na przykład Agnieszka, wytrwali w niekupowaniu przez cały rok. Także poza blogosferą tendencja jest zauważalna. Wiele moich koleżanek czuje wyrzuty sumienia, gdy kupują kolejne książki, chociaż koło ich łóżek piętrzą się całe stosy nieprzeczytanych tomów. I choć zazwyczaj jestem zwolenniczką minimalizmu i prostoty: nie mam zbyt wielu gadżetów; całymi latami jeżdżę tym samym samochodem, nie ze skąpstwa, ale z niechęci do kupowania nowego, skoro stary wciąż daje radę; garnki wymieniam, gdy odpadło dno; pojemniki po produktach spożywczych przerabiam na doniczki, i tak dalej, to w kwestii gromadzenia książek prezentuję całkowicie odmienną postawę.
Od dziecka chciałam mieć dużą biblioteczkę. A właściwie bibliotekę, nie lubię bowiem zdrobnień, a moje marzenia dotyczyły nie tyle kilku regałów w rogu pokoju, ile odrębnego pomieszczenia wypełnionego książkami. Wychowana w typowym blokowisku nie miałam szans na szybkie ziszczenie się tego marzenia, chociaż jednak nie mogłam mieć oprawy, nic nie stało na przeszkodzie, żeby zacząć kolekcjonować zawartość. I tak mój niewielki pokój zaczął zapełniać się książkami, najpierw grzecznie ustawianymi na półkach, które mój tato zbił z desek, następnie na meblościance, którą rodzice kupili mi gdy miałam 10 lub 11 lat. Meblościanka była dość pojemna, po kilku latach jednak i jej półki i szafki przestały wystarczać, książki zaczęły więc wędrować jeszcze wyżej i wkrótce zapełniły każdy skrawek przestrzeni na meblach, sięgając pod sam sufit. Jako nastolatka kupiłam za własne pieniądze dodatkowy regał i zamontowałam półki okalające pokój pod samym sufitem. Książki stały w dwóch, czasem w trzech rzędach, a jednak zawsze pamiętałam, gdzie co mam. Natrafiłam niedawno na opis jakby żywcem wyjęty z mojego dzieciństwa. Alberto Manguel, pisarz, tłumacz i wielki piewca miłości do książek, pisze tak:
Pamiętam, że jako nastolatek obserwowałem z fascynacją i przerażeniem, jak noc po nocy półki na ścianach mojego pokoju zapełniały się, najwyraźniej bez mojego udziały, aż żaden obiecujący kącik nie pozostał pusty. Nowe książki, położone płasko, jak w dawnych bibliotekach, zaczynały piętrzyć się jedna na drugiej. Stare książki, w ciągu dnia zajmujące przypisane sobie miejsca, podwajały i potrajały swą objętość, trzymając nowe nabytki na dystans. Wszędzie wokół mnie – na podłodze, w kątach, pod łóżkiem, na biurku – kolumny książek powoli wzrastały i przekształcały przestrzeń w saprofityczny las, które pnie zdawały się mnie stamtąd wypychać.
Raz, czasem dwa razy do roku robiłam książkowe porządki. Wyciągałam wszystkie woluminy na środek pokoju, układałam je w stosach na łóżku i na dywanie, wymiatałam kurz ze najdalszych zakamarków, a następnie zaczynałam obmyślać nowy system zapanowania nad chaosem. Czasem układałam je gatunkami, innym razem alfabetycznie. Polskie książki wędrowały na górę, inne na dół, by rok później zamienić się miejscami. Sortowałam je według miejsca pochodzenia autora lub stosownie do tematyki. Niezmiennie, jedna półka przeznaczona była na najukochańsze tomy, a jej zawartość zmieniała się zaskakująco rzadko. Nawet dzisiaj, gdy od lat mieszkam gdzie indziej, a książki z tej wyjątkowej półki częściowo przywędrowały ze mną i zostały rozparcelowane po całym mieszkaniu, byłabym w stanie wyrecytować ich tytuły w kolejności od lewej do prawej. Porządku rzadko kończyły się pełnym powodzeniem. Żaden system nie był w stanie ogarnąć całego tego bogactwa. Kategorie nie pasowały do wielkości półek, a nawet jeśli udało mi się je z grubsza dopasować, konieczne było jeszcze posortowanie w ramach poszczególnych grup. Przeważnie kończyło się na wciskaniu ostatnich książek, gdzie popadło, a z perspektywy najbardziej zadziwia mnie to, że wszystkie te przemeblowania nie przeszkadzały mi w bezbłędnym lokalizowaniu każdej szukanej pozycji w ciągu kilku minut. Umiejętność, której niestety nie zachowałam w dorosłym życiu.
Zawsze wierzyłam, że gdy będę miała swoje mieszkanie, co najmniej jeden pokój będzie w całości zabudowany regałami na książki. Rzeczywistość oczywiście wygląda całkiem inaczej, choćby dlatego, że nie jest łatwo przekonać partnera, który nie ma skrzywienia na punkcie domowej biblioteki do „zagracenia” nowego, przestronnego mieszkania setkami książek. Zresztą, nigdy na to nie nalegałam. Wiedziałam, że książki będą przybywać z czasem, nauczona doświadczeniami z dzieciństwa wiedziałam, że pojawiają się samoistnie i anektują kolejne fragmenty przestrzeni. Manguel pisze: „W bibliotece, żadna pusta półka nie pozostaje pusta długo. Podobnie jak Przyroda, biblioteki nie znoszą próżni.” Kupiliśmy więc kilka regałów i czekaliśmy spokojnie. Po kilku latach dokupiliśmy kolejny, U zamontował kilka półek, a ja zaczęłam ponownie wdrażać coraz to nowe systemy organizacji, które po kilku miesiącach przestawały działać. Półka przeznaczona na reportaże szybko się zapełniła, kolejna także, poezja, początkowo zajmująca połowę najniższej półki zaczęła wędrować po różnych regałach. W tej chwili razem trzymają się chyba tylko albumy, które z racji swojego rozmiaru mieszczą się tylko na dwóch półkach specjalnie dla nich dopasowanych (chociaż ostatnio przyłapałam dwa opasłe albumy fotograficzne leżące poziomo w zupełnie obcym miejscu, jakby chciały się tak rozpłaszczyć dla niepoznaki). Udaje mi się też utrzymać powieści osiemnastowieczne na jednej półce, chociaż inne książki dotyczące tej epoki niepokojąco się rozpełzły.
Próbuję je jakoś trzymać w ryzach, ale nie mam zamiaru z tym przesadzać. Biblioteka powinna żyć. Książki, które przypadkiem znajdą się obok siebie, mogą naprowadzić czytelnika na nieoczekiwany trop. Jedna lektura prowadzi do drugiej, a szukając przestawionego gdzieś tomu możemy przypadkiem odkryć inny, którego szukaliśmy, sami o tym nie wiedząc, a nawet nie pamiętając, że go mamy.
Posiadanie wielu książek daje niezwykłą wolność. Jest to szczególnie widoczne, gdy czytamy nie tylko dla rozrywki, ale także używamy ich do pracy, do napisania czegoś, do poszerzenia wiedzy. Doświadczyłam tego podczas pobytu w Chawton, najbardziej niezwykłego miesiąca w moim życiu. W malowniczym starym domostwie na angielskiej wsi, należącym ongiś do brata Jane Austen, stworzono prawdziwe sanktuarium literatury osiemnastowiecznej. Główna biblioteka przechowuje bezcenne manuskrypty i pierwsze wydania zapomnianych już przez świat powieści, poradników i listów. Oprócz tego jednak w Chawton jest też pokój służący jako czytelnia, czy też swego rodzaju obszerny gabinet. Gdy przebywałam tam jako stypendystka fundacji Chawton House Library, w tym gabinecie właśnie spędzałam całe godziny każdego dnia. Donoszono nam tam książki z głównego księgozbioru, a gdy potrzebowałyśmy sprawdzić coś w opracowaniach, słownikach, biografiach i wszelkich innych źródłach, wystarczyło podejść do ściany i przejrzeć książki na półkach. Było tam dosłownie wszystko, czego może pragnąć doktorant zajmujący się wczesnymi pisarkami angielskimi. Biografie osób, o których nawet nigdy nie słyszałam. Fascynujące, niedostępne nigdzie w Polsce opracowania o życiu guwernantek, o wychowaniu dzieci, o podróżach, o przenośnych bibliotekach funkcjonujących na angielskiej wsi, o życiu na dworze królewskim i w londyńskich slumsach, o kobietach pracujących w męskim przebraniu, o piratkach, pisarkach i prostytutkach, o haftowaniu, rodzajach tańców i dobrych manierach. Do tego wszystkie chyba istniejące współczesne wydania powieści osiemnastowiecznych, listy i pamiętniki z epoki, encyklopedie, słowniki i kompendia. Gdy pisząc lub czytając natrafiałam na cytat, który dobrze byłoby zweryfikować, nie musiałam zastanawiać się, jak to zrobić – odpowiednie źródło stało za mną na półce. Podobny komfort pracy można mieć, gdy pisze się w wielkiej bibliotece, takiej jak British Library. Jednak w British Library książki trzeba zamawiać z katalogu i czekać na ich dostarczenie, a jeśli ma się pecha i tak jak ja zajmuje dość niszowym tematem, czas oczekiwania często wynosi ponad dobę. W Chawton niezbędny księgozbiór mieścił się w jednym, niezbyt obszernym pomieszczeniu.
„Moje” biurko w Chawton.
W czytelni w Chawton – fragment tego zdjęcia widać na co dzień w sekcji „O mnie” na blogu.
Miesiąc w Chawton jeszcze bardziej rozbudził we mnie pragnienie zgromadzenia biblioteki, które umożliwiałaby mi podobny komfort pracy. Biblioteki, w której nie tylko znalazłyby się książki, o których wiem, że będą mi potrzebne, ale też takie, które mnie kiedyś zaskoczą. Które odkryję po latach, znajdując w nich inspirację, której potrzebowałam.
Miejsce, w którym jesteśmy otoczeni książkami, zapewnia spokój. Virginia Woolf we „Własnym pokoju” pisała, że aby pisarz mógł przekazywać swoje doświadczenia w pełni, niezbędna jest wolność, ale także prywatność i spokój. A gdzie możemy czuć się bardziej wolni, a zarazem odosobnieni, niż w swojej własnej bibliotece? Manguel powołuje się na Senekę i greckie pojęcie euthymii, czyli spokoju wewnętrznego – jego zdaniem chwila tylko dla siebie, w intymnym otoczeniu własnych książek, umożliwia nam osiągnięcie tego pożądanego stanu.
Każda prywatna biblioteka jest niepowtarzalnym zapisem pasji, przypadkowych decyzji i przemyślanych wyborów. Jest zwierciadłem, w którym może przejrzeć się jedynie osoba, która ją stworzyła, inni mogą jedynie zgadywać, na podstawie znajdujących się w niej tytułów, jej układu, a nawet umeblowania, co grało w duszy jej właściciela. Dlatego tak fascynujące bywa oglądanie bibliotek znanych ludzi, zwłaszcza naszych ulubionych pisarzy. Chciwie wpatrujemy się w rzędy książek na ich półkach, zastanawiając się, jak na nich wpłynęły, dlaczego wybrali takie, a nie inne pozycje, które należały do ulubionych, a które znalazły się tam przypadkiem, na przykład przywędrowawszy jako niechciane prezenty. Nieczęsto niestety biblioteka zachowuje swój kształt po śmierci właściciela. Często zostaje rozparcelowana na części, a jeśli nawet ktoś zadba o zachowanie całości, nie zawsze możliwe jest zachowanie jej w pierwotnym jej położeniu. Książki będące ongiś własnością kogoś, kto je czule przeglądał, podczytywał, przestawiał, trafiają do magazynu muzeum lub większej biblioteki, z rzadka jedynie wystawiane na widok publiczny w zimnych gablotach. A iluż bibliotek nigdy nie poznamy? Bardzo chciałabym wiedzieć, jakie książki miała na swojej półce Jane Austen lub co czytywała do poduszki Fanny Burney, ale niestety! Pozostały jedynie strzępy informacji, zachowane w pamiętnikach i listach.
Oczywiście, nikt nie spodziewa się, że jego biblioteka będzie po jego śmierci cenna dla potomnych. Jednak jeśli uda nam się zebrać sporo książek z jakiejś konkretnej dziedziny, nasz księgozbiór może stać się unikalny. Amerykański poeta dziewiętnastowieczny, Oliver Wendell Holmes, powiedział, że „każda biblioteka powinna być pełna w jakiejś dziedzinie, choćby była nią historia szpilek.” No bo kto, jak nie my, miałby zgromadzić kolekcję książek o interesującej nas dziedzinie?
Oczywiście, gromadzenie książek wiąże się przeważnie z niemożliwością przeczytania ich wszystkich – zazwyczaj kupujemy szybciej, niż czytamy. Gdy ktoś pyta mnie, czy przeczytałam wszystkie książki, które mam w domu, nie mam oporów przed przyznaniem, że nie. Umberto Eco opisał uroczy sposób radzenia sobie z podobnymi sytuacjami:
Znam kilka sposobów udzielenia odpowiedzi osobie, które przebywając po raz pierwszy u kogoś z wizytą i zauważając okazałą bibliotekę, zdobywa się jedynie na pytanie: „Przeczytał pan je wszystkie?”. Jeden z moich kolegów odpowiadał wówczas: „O wiele więcej, proszę pana, o wiele”.
Jeśli o mnie chodzi, mam przygotowane dwie odpowiedzi. Pierwsza: „Nie. Są tu tylko książki, które muszę przeczytać w przyszłym tygodniu. Te, które już przeczytałem, znajdują się na uniwersytecie”. I druga: „Nie przeczytałem żadnej z nich. W przeciwnym razie po co miałbym je tutaj trzymać?’.
Samuel Johnson czytał książki, które posiadał, bardzo wyrywkowo. Jeśli, na przykład, jakieś strony były nierozcięte, pomijał je, twierdząc, że nie sądzi, iż „to, co jest na stronach nierozciętych jest bardziej wartościowe niż to, co znajduje się na tych, które mam otwarte”.
Nieco bardziej serio, Eco pisze, że „wszyscy mamy w swoich domach dziesiątki, setki, a nawet – jeśli nasza biblioteka jest imponująca – tysiące książek, których nie czytaliśmy. Ale pewnego dnia weźmiemy je do ręki, by uświadomić sobie, że już je znamy.” Dzieje się tak, bo książki, które mamy obok siebie, przechodzą przez nasze ręce wielokrotnie. Kartkujemy je, czytamy inne, które się do nich odnoszą, czasem czytamy rozdział czy dwa, by je potem odłożyć. A one tam są, czekają cierpliwie, gdybyśmy kiedyś właśnie ich potrzebowali. Manguel pisze o tym pięknie: ” Nie mam poczucia winy w stosunku do książek, których nie czytałem i być może nigdy nie przeczytam. Wiem, że moje książki mają nieograniczoną cierpliwość. Będą czekały na mnie do końca moich dni.”
Mimo to wiele moli książkowych nieco wzbrania się przed kupowaniem książek, a widok nieprzeczytanych książek wzbudza w nich poczucie winy. Być może przeważają tu względy praktyczne – mało kto może pochwalić się taką przestrzenią życiową, która pozwalałaby mu na stworzenie biblioteki swoich marzeń. Książki zabierają nam cenną przestrzeń, gromadzi się na nich kurz, a poza tym, jakby na to nie patrzeć, są poniekąd dobrem luksusowym – w końcu ich zakup nie jest koniecznością, a biblioteki są ogólnie dostępne. Ja jednak nie potrafię oprzeć się potrzebie zgromadzenia ich wokół siebie, i nawet nie chcę. Oczywiście – jestem wybiórcza. Wielu książek, które znajdują jakoś drogę do mojego domu, ostatecznie nie zatrzymuję. Jednak konsekwentnie gromadzę książki z interesujących mnie dziedzin – albumy z fotografią przyrodniczą, które ze względu na cenę i gabaryty zamawiam nie częściej niż raz w roku z jakiejś zagranicznej księgarni, powieści, których akcja toczy się na chłodnych i odludnych wyspach, a przede wszystkim wszystko, co dotyczy życia kobiet w osiemnastym wieku. W tej dziedzinie zresztą już posiadam zbiór literatury, który jest moim zdaniem dość wyjątkowy, i przyznam, że ciężko mi pisać poza domem, bo mam tu księgozbiór prawie wystarczający. Do zbiorów czytelni w Chawton jeszcze mi daleko, ale pierwszy krok już został zrobiony:-)
Bakcyla gromadzenia, układania i hołubienia książek łyknęła też moja córka, która ostatnio także zaczęła robić generalne porządki na półkach i przestawiać je według sobie tylko znanego systemu. Nad łóżkiem ma półkę, na której mieszczą się jej najukochańsze lektury, i powoli zaczyna narzekać na brak miejsca. A zaletą gromadzenia księgozbioru przez pokolenia jest to, że na jej regałach stoją też książki kupione przez moich rodziców dla mnie, te same, które ja niegdyś katalogowałam i przestawiałam. Czytamy teraz „Tajemniczy ogród” i Ola zaintrygowana spytała, dlaczego co kilka stron w jakimś miejscu jest kolorowa kreska narysowana kredką. Roześmiałam się i wyjaśniłam, że była to jedna z pierwszych książek, które czytałam samodzielnie, i żeby nie zapomnieć, gdzie kończyłam lekturę, stawiałam taką właśnie kreskę. Ciągłość zostaje zachowana, a kto wie, czy moja córka nie przekaże niektórych moich książek swoim dzieciom?
Wiadomo, że kupowanie książek wiąże się z wydatkami. Ale my, mole książkowe, wiemy, że to nie jest prawdziwa przeszkoda. Wyprzedaży i promocji jest wiele, zwłaszcza na stronach wydawnictw, są księgarnie taniej książki, aukcje internetowe i systemy wymiany. Większym problemem jest brak miejsca na nowe książki. A jednak ja opowiadam się po stronie tworzenia własnych bibliotek, czy choćby biblioteczek. Nasz dom będzie cieplejszy, przyjaźniejszy, bardziej przytulny, gdy będą w nim książki.
Po której stronie się opowiadacie? Wolicie książki pożyczać i nie kłopotać się ich przechowywaniem? Śladem Seneki kupujecie tylko najstaranniej wyselekcjonowane tytuły i wyśmiewacie tych, którzy poprawiają sobie samopoczucie półkami pełnymi książek? Nieprzeczytane stosy wywołują w was wyrzuty sumienia? Czy też radośnie chomikujecie kolejne tytuły z myślą o wakacjach, urlopie czy nawet emeryturze? Chętnie poznam wasze opinie!
Cytaty z Alberto Manguela pochodzą z książki „The Library at Night”, tłumaczenie moje.
Cytaty z Umberto Eco pochodzą z „Nie myśl, że książki znikną”, tłum. Jan Kortas.
Inne cytaty z moich notatek zgromadzonych w miejscach różnych;)
Zdjęcia z Chawton własne, pozostałe zdjęcia bibliotek ze strony The Captive Reader.
No Comments