Chodziłam niedawno na serię wykładów o różnych motywach w literaturze. Jednym z głównych tematów był obraz raju utraconego od średniowiecza do współczesności. Wizja świata idealnego, którego już nie ma, przenika literaturę postkolonialną – emigranci z Indii, Pakistanu, Afryki, każdy z innym bagażem kulturowym, dzielą to samo doświadczenie – utratę kraju dzieciństwa, powolne obserwowanie, jak ich świat się rozpada. W ten nurt wpisuje się też debiutancka książka Irene Sabatini, która spędziła dzieciństwo w niewielkim miasteczku w Zimbabwe. „Chłopiec z sąsiedztwa” to poruszająca opowieść o tym, jak świat, który znała, się kończył.
Pierwsze zdanie, które potrafi przesądzić o sukcesie powieści, jest znakomite: „Cztery dni po moich czternastych urodzinach syn sąsiada podpalił swoją macochę.” Narratorką jest Lindiwe, której rodzice (mama czarna, a ojciec biały) próbują podnieść swój status społeczny. Mieszkają w białej dzielnicy, w eleganckim różowym domu, a córkę wysyłają do snobistycznej szkoły. Towarzystwo białego wprawdzie, ale podejrzanego o morderstwo chłopaka z sąsiedztwa nie jest tym, czego pragną dla swojego dziecka. Jednak Lindiwe, dziwnie zafascynowana Ianem, spotyka się z nim po kryjomu. Nie przeszkadza jej nawet jego gruboskórność i brak wrażliwości na przejawy rasizmu, z którymi ona musi się mierzyć co dzień. Ich romans zakończy się nagle i niespodziewanie, choć oczywiście nie będzie to jeszcze koniec.
Powieść Sabatini napisana jest z iście epickim rozmachem, a akcja obejmuje prawie dwadzieścia lat. Jednocześnie jest bardzo prywatna – w istocie to opowieść o dwojgu ludziach, o ich trudnym, momentami wręcz nieprawdopodobnym związku, o rozstaniach i powrotach. Tylko że tak się dla nich złożyło, że mieszkają w kraju, który powoli osuwa się w przepaść, w kraju, w którym każdy ma swoje tajemnice. Cienie historii chwilami przesuwają się nad ich życiem, i nawet ich własna przeszłość skrywa w sobie sporo zagadek.
Niewiele można o tej książce napisać, jeśli nie chce się popsuć innym przyjemności z lektury. Sporo tu sekretów i niespodzianek, niektóre z nich może i można byłoby zauważyć wcześniej, ale ani bohaterowie, ani czytelnik nie chcą patrzeć wystarczająco uważnie. „Wysiadam z samochodu. Rozglądam się. Muszę zobaczyć to, czego nie da się zobaczyć. To, co było kiedyś.” – mówi Lindiwe w pewnym momencie, kiedy jest już gotowa otworzyć oczy.
Lubię książki, które pokazują zwykłych ludzi zaplątanych w wielkie wydarzenia, o których mało wiem. To dla mnie największa siła literatury – otwieranie oczy na inne światy, pomoc w zrozumieniu, co się gdzieś indziej działo i dzieje, dlaczego, i jak z tymi wydarzeniami żyć. „Chłopiec z sąsiedztwa” to właśnie taka książka – nie rzuca czytelnikowi wydarzeń historycznych w twarz, ale pozwala, aby powoli, mimochodem, wsączyły mu się pod skórę. Najpierw sprawia, że zaczynamy lubić bohaterów, a potem dopiero pokazuje, w jak złożonym świecie żyją. W jak złożonym świecie my wszyscy żyjemy.
Muszę przyznać, że chwilami gubiłam się przy nazwach kolejnych ugrupowań politycznych, i że teraz chętnie doczytałabym coś więcej o Zimbabwe. Na szczęście są przypisy, ale i tak łatwo się pogubić. Nie przeszkadza to jednak w lekturze, ponieważ na pierwszym planie tak czy inaczej są Lindiwe i Ian. Chciałoby się jednak wiedzieć więcej, więcej rozumieć. A najchętniej przeczytałabym jakiś reportaż z Zimbabwe XXI wieku, coś, co powiedziałoby mi, jak się tam żyje w tej chwili. I wydaje mi się, że to jest najlepszą próbą jakości książki Sabatini – rozbudza apetyt na więcej. Czekam niecierpliwie na to, co jeszcze ta autorka napisze.
Moja ocena: 5,5/6
PS. Nie wiem, jaki tag dodać do tej recenzji – autorka urodziła się i wychowała w Zimbabwe, mieszka w Kolumbii, a książkę napisała po angielsku:)
No Comments