Należę do frakcji zwolenników jesieni. Tak, przyznaję się do tego nawet dzisiaj;) Gdy za oknem wiatr i plucha, jakże przyjemnie jest zaszyć się w domu z książką! Dopiero wtedy można docenić siłę wyobraźni – wichura szarpie drzewami za oknem, a ja przenoszę się w jakiś zupełnie inny świat. Może gdzieś, gdzie słońce rozleniwia, czas płynie wolniej, a zamiast brnąć do pracy po ciemku, w śniegu i deszczu, ludzie spędzają spokojnie dni uprawiając winorośl i susząc pomidory? Czyli po raz kolejny w tym roku, i obawiam się, że nie ostatni, do Toskanii!
Tessę Capponi-Borawską znam z jej artykułów i przepisów w Kuchni. Intryguje, bo jakże to – cały świat pcha się do Toskanii, a ona z Toskanii emigruje do Polski? I w dodatku potrafi się u nas odnaleźć, jest u nas u siebie, a jednocześnie wciąż przynależy do swojej ojczyzny. „Dziennik toskański” częściowo wyjaśnia tę tajemnicę. Są nią toskański kurz, pachnące słońcem powietrze, pełna ziół i warzyw kuchnia, ale przede wszystkim niezwykłą rodzina. W nieco melancholijnym, nastrojowym „Dzienniku…”, Tessa Capponi-Borawska zabiera nas ze sobą na swoje doroczne wakacje w Toskanii i pokazuje nam ziemię swoich przodków przez pryzmat wspomnień. Jej Toskania jest taka, jaką chcielibyśmy ją sobie wyobrażać – ma bogatą historię, aromatyczną kuchnię, jest ciepła, leniwa, piękna.
Książka podzielona jest na dni, a każdy dzień na krótkie fragmenty, w których przeplatają się historie z przeszłości z jak najbardziej współczesnymi tęsknotami i refleksjami. Poznajemy trochę lokalnych historii i legend, takich jak choćby opowieść o pochodzeniu słynnych wyścigów – Palio di Siena, dowiadujemy się też, jak to jest pochodzić z Toskanii, ale odwiedzać ją tylko w trakcie wakacji, poznajemy ludzi, których już nie ma, a którzy wspominani są z czułością, ale bez rozczulania się. Krótkie rozdziały powodują, że książka ta sama zachęca, aby brać ją w ręce na chwilę, przeczytać kilka stron, a następnie odłożyć na dzień lub dwa. Obawiam się jednak, że im ciemniej będzie się robiło za oknem, tym częściej będę chciała do niej wracać.
Dodatkową atrakcją są przepisy, które można znaleźć co kilkanaście stron. Dania są proste, aż zachęcają do gotowania. Jako że kocham włoską kuchnię, nie oparłam się i przygotowałam dzisiaj penne z tuńczykiem, oliwkami i suszonymi pomidorami według przepisu z „Dziennika toskańskiego” – pyszne, a przygotowanie ich zajęło mi może 10 minut:)
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do ilustracji. Wielka szkoda, że wydawca nie zainwestował w lepszy druk. Szkoda patrzeć, jak piękne toskańskie krajobrazy marnują się marnie wydrukowane. Mniej przeszkadza mi brak koloru niż jakość zdjęć właśnie.
Generalnie polecam jednak wszystkim miłośnikom Toskanii. Nie jest to może książka na jeden wieczór, myślę, że czytanie jej w jednym kawałku mogłoby znudzić, ale w małych dawkach jest piękna.
Moja ocena: 4/6
No Comments