Ostatni dzień lata zawsze napełnia mnie melancholią, a w tym roku dodatkowo cały wrzesień upływa mi trochę dziwnie, nie mogę się do końca przystosować, czuję jakiś niepokój i żal mi mijającego lata. Moja córka w zeszłym roku w Sylwestra zalała się rzewnymi łzami, ponieważ nie chciała, żeby Stary Rok się kończył. Dzisiaj zrozumiałam, jak się wtedy czuła, bo też bym chciała, żeby to lato jeszcze trwało, nie zdążyłam się nim tak naprawdę nacieszyć. Jesień jest piękna, ale w mojej pracy jest tak stresująca, że niełatwo się nią cieszyć. Wrzesień to dla mnie niepewność, niepokój o to, czy uda się poukładać cały następny rok, tak żeby był znośny. A mi wciąż pod skórą gdzieś tkwi Azja i wciąż zadawane sobie pytanie, czy gdzieś indziej nie byłoby mi lepiej?
Paradoksalnie, odpowiedź, którą sama też znam, usłyszałam wczoraj z ust jednego z najlepszych angielskich pisarzy podróżników, Colina Thubrona. Starszy pan o spokojnym, stonowanym głosie i ciepłym uśmiechu opowiadał o ludziach z Syberii, którzy zawsze wierzą, tak jak czasami my wszyscy, że „gdzie indziej” żyje się lepiej. Ludzie z wiosek chcą przenieść się do miasteczek, ludzie z miasteczek marzą o dużych miastach, a ci, którym udało się zamieszkać w mieście, chcieliby wyjechać do Moskwy. No cóż, niby wiem o tym dobrze, i przecież zostaję w Polsce z wyboru, ale czasem, gdy lato przechodzi w jesień, dni robią się coraz krótsze i drżąc z zimna na balkonie czuję nieuchronnie zbliżającą się, długą, smętną, wypełnioną pracą zimę, wtedy trudno odgonić od siebie myśli o tym, że w położonej w cieniu palm kokosowych szkole na Lomboku nauczyciele angielskiego są zawsze potrzebni… Na szczęście zawsze zdarzy się ktoś, kto uświadomi mi, że to lepsze „gdzie indziej” jest w dużym stopniu mitem.
Spotkanie z Colinem Thubronem swoją drogą było bardzo udane. Musiałam zabrać ze sobą Olę, jako że U wyjechał na konferencję, i martwiłam się, czy mi dziecko nie zaśnie w połowie, wszak 19.00 to dla niej całkiem późna pora. Na szczęście na pół spotkania zaszyła się w kąciku z książkami dla dzieci i zostało jej tylko pół do przemarudzenia, jakoś dałyśmy więc radę. Pisarz opowiadał właściwie tylko o Syberii, bo też z okazji wydania jego syberyjskiej książki został do Polski zaproszony. Ja wprawdzie książkę o Syberii dopiero niedawno zaczęłam, a czytałam dotąd jego „Cień Jedwabnego Szlaku”, ale o Syberii mogę słuchać w nieskończoność. A opowieść Thubrona była fascynująca. Nie przedstawiał Syberii jako miejsca zesłań, miejsca tragicznego, lecz uświadamiał słuchaczy, że dla Rosjan Syberia nie oznacza tego samego, co dla nas, ludzi z Zachodu. Dla nich jest to miejsce nacechowane nadzieją, miejsce, w którym można być wolnym, praktykować każdą religię, miejsce, w którym można się sprawdzić. Przyznał, że jadąc na Syberię liczył na to, że znajdzie społeczności żyjące w sposób czysty, niczym nieskażony, i że niestety to marzenie pozostało niespełnione. Na pytanie, czy ta podróż zmieniła w nim coś, odpowiedział, że nie ma pojęcia.
Nie zachwycił mnie pan prowadzący to spotkanie, który nie dość, że mówił straszliwie monotonnym głosem, to jeszcze rozwlekał swoje pytania tak, że czasem zajmowały więcej czasu, niż odpowiedzi Thubrona. Przyznam się, że momentami traciłam wątek słuchając samych pytań właśnie. Gdy do głosu dopuszczono widownię, rozmowa poszła w nieco inną stronę – ludzie pytali o samo podróżowanie, a nie o Syberię jako taką. Przyznam, że dyskusja była całkiem ciekawa, chociaż widać było, że niektórzy pytający nie czytali żadnej książki Thubrona i nic o nim nie wiedzą, a nawet próbowali go trochę atakować, sugerując, że jako człowiek z Zachodu, wywodzący się z innej kultury i innego obszaru językowego, Syberii zrozumieć i opisać nie jest w stanie. Thubron moim zdaniem pokazał klasę odpowiadając bardzo skromnie, podkreślając że nie pretenduje do miana znawcy Syberii, że jego książka nie ma przekazywać jakiejś wiedzy, a jedynie ma być zwykłą relacją z podróży. Mówił, że zawsze jest szczery na temat swojego wyobcowania, i dodał, że czasem w Anglii czuje się równie obco, jak w Rosji.
Zapytano go, czy chciałby kiedyś na Syberię wrócić. Odpowiedział, że nie, chyba że zajdzie tam jakaś duża zmiana. W przeciwnym razie byłoby to powtarzanie tego samego doświadczenia. Paul Theroux z kolei podkreśla, jak ważne są powroty w to samo miejsce, porównanie swoich doświadczeń sprzed lat. Nie da się ukryć jednak, że Colin Thubron ma już 72 lata i chyba z jego perspektywy inaczej się na takie powroty patrzy. Podobno zresztą pracuje teraz nad powieścią i nie planuje następnych podróży – byłaby to wielka szkoda.
Bardzo ciekawy wieczór, i ogromne zainteresowanie publiczności – nie widziałam jeszcze takich tłumów w Bookarescie! Miejsc siedzących zabrakło jeszcze przed spotkaniem, książek Thubrona również, na szczęście byłyśmy z Olą wystarczająco wcześnie, żeby załapać się na jedno i na drugie! Co więcej, zupełnie niespodziewanie zauważyłam na spotkaniu kolegę, którego poznałam w Kirgizji, a który mieszka na Śląsku, a ostatnio głównie podróżuje i w Polsce praktycznie nie bywa, tym większym zbiegiem okoliczności było nasze przypadkowe spotkanie! Ale taki chyba nasz los – w Kirgizji też spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem przy tym samym okienku na dworcu kolejowym w Biszkeku, nie wiedząc, że to początek bardzo fajnej znajomości. Miłych spotkań nie był to zresztą koniec – w kolejce po autograf wypatrzyła mnie znajoma dotąd tylko z blogosfery Monika, autorka bloga God save the book, jeśli go nie znacie, to polecam gorąco!
Cieszy mnie bardzo, że i Poznań, w którym nie ma żadnych targów książki, co zważywszy na targowe tradycje naszego miasta jest bardzo przykre, gości u siebie tak świetnych pisarzy. Chociaż nie powiem, jeżdżenie na spotkania autorskie jest świetnym pretekstem do wyjazdów do Londynu. Niech jednak pisarze przyjeżdżają do nas, pretekstów do wyjazdów mi raczej przez to nie zabraknie;)
Czy ktoś z Was był jeszcze na wczorajszym spotkaniu? A może braliście udział w spotkaniach z Thubronem w innych miastach? Podzielcie się wrażeniami!
Zdjęcia ze spotkania można znaleźć tutaj.
No Comments