Gdy zaraz po powrocie z Walii sięgnęłam po „Eve Green” Susan Fletcher, nie miałam pojęcia, że przeniesie mnie ona z powrotem do Walii. Nie zwróciłam na to uwagi, czytając opis na okładce – miłe to było zaskoczenie. Wciąż pamiętałam jeszcze wioski, w których toczy się akcja książki – przejeżdżałam przez nie zaledwie kilka dni wcześniej.
„Eve Green” odkryłam dzięki drugiej książce Susan Fletcher, wydanej niedawno przez Muzę, „Ostrygojady”. Gdy tylko ją zobaczyłam, coś mi leciutko zadzwoniło, wpisałam nazwisko autorki w googla i natychmiast przypomniałam sobie, że już dawno temu zwróciła moją uwagę pierwsza jej powieść. Zamiast sięgnąć po „Ostrygojady”, postanowiłam więc zdobyć „Eve Green”, co okazało się całkiem proste. Cieszę się, że to zrobiłam. Połknęłam tę powieść w jeden dzień i jestem pod jej wielkim urokiem. To piękna, poetycka opowieść o dojrzewaniu, o odkrywaniu rodzinnych tajemnic, o godzeniu się ze stratą i o odnajdowaniu miłości.
Eve Green wychowuje się na walijskiej wsi, u dziadków. Jej mama zmarła nagle, gdy dziewczynka miała 7 lat, ojca nie znała. Wychowana w Birmingham, początkowo nie może się odnaleźć na smaganej wiatrem farmie na wzgórzu. Nagle straciła wszystko, co znała i kochała. Dziadkowie są jednak cierpliwi i kochający, przyroda oszałamia, a walijskie góry koją ból. Eve zaczyna rozumieć, że to właśnie tutaj jest jej miejsce i że tutaj odnajdzie najwięcej śladów matki. A może i ojca, o którego nie wolno jej pytać? Dziewczynka powoli dopasowuje kolejne fragmenty układanki, która może odsłonić tajemnice skrywane przez matkę. Wtedy jednak w wiosce ma miejsce tragedia – inna mała dziewczynka przepada bez śladu, a dzieci nie mogą już swobodnie i bezpiecznie biegać po wzgórzach. Eve będzie musiała zmierzyć się nie tylko z przeszłością, ale także z teraźniejszymi, bolesnymi stratami.
Jest to jedna z tych klimatycznych książek, które bez reszty wciągają nas w swój świat. Słychać tu echa „Wichrowych wzgórz” – dzikość walijskiej przyrody jest odzwierciedlona w dzikich sercach osób z nią blisko związanych. Spokojna, pozornie senna wioska otoczona przez surowe i puste wzgórza jest areną pasji i namiętności, rozczarowań i bólu. A wszystko opisane marzycielskim, lirycznym językiem, czule i precyzyjnie.
Susan Fletcher napisała tę książkę w wieku 25 lat. Gdy dostała nominację do nagrody Whitbread (teraz Costa), była podobno tak zszokowana, że zgubiła się na bagnach (wiadomość dostała, będą na wakacjach w Lake District). Ciekawe, co zrobiła, gdy nagrodę zdobyła, pokonując absolutną faworytkę, Susannę Clarke.
„Eve Green” to nastrojowa powieść w dokładnie takim stylu, jaki lubię. Jeśli także lubicie odkrywanie rodzinnych tajemnic, atmosferę małych miasteczek zagubionych wśród pustkowi, trzymające w napięciu zagadki napisane pięknym, poetyckim językiem, koniecznie sięgnijcie po tę powieść. A ja już planuję lekturę „Ostrygojadów”, które zbierają jeszcze lepsze recenzje.
Moja ocena: 5/6
No Comments