zaułek kryminalny

Poniedziałkowy ranek

25 maja 2009

Dobra wiadomość na sam początek poniedziałku – księgarnia The Book Depository wreszcie dodała Polskę do obsługiwanych przez siebie krajów. Dlaczego to taka dobra wiadomość? Ponieważ w tej księgarni nie płaci się za przesyłkę! Dla mnie oznacza to koniec kupowania na amazonie, przynajmniej jeśli chodzi o nowe książki. The Book Depository ma dobre ceny, a bez opłat za przesyłkę staje się konkurencyjna w stosunku do wszystkich sklepów, w których kupowałam anglojęzyczne książki!

Nie wiem, czy ta wiadomość poprawi mi humor na długo, niestety, ponieważ wraz z nadchodzącym końcem roku akademickiego i zbliżającą się sesją moje życie zaczyna wyglądać dość zniechęcająco, a główną moją lekturą stają się testy i prace zaliczeniowe. I tak przez najbliższe półtora miesiąca…

Jako przerywnik czytam nominowane do Orange Prize „Scottsboro” Ellen Feldman, i szczerze mówiąc, trochę ciężko mi idzie. Jest to oparta na autentycznych wydarzeniach powieść o grupie czarnoskórych chłopców niesłusznie oskarżonych o gwałt na dwóch białych dziewczynach. Miało to miejsce w latach trzydziestych w Alabamie, a to oznacza, że szanse chłopców na wyjście z tego z życiem są dość nikłe. Lubię książki, które przybliżają historię, zwłaszcza taką, o której wiem niewiele, dlatego sięgnęłam po tę książkę, jednak na razie za bardzo mnie nie wciągnęła. Największa przyjemność płynie jak dotąd z języka, którym jest napisana – przyjemność nieco perwersyjna, bo związana z wysokim stopniem trudności. Narratorką części książki jest jedna z rzekomo zgwałconych dziewcząt, która posługuje się południowym slangiem – czytam z lekkimi trudnościami, ale za to z dużą przyjemnością. Nie wiem, czy to wystarczy, abym przebrnęła przez całość, na razie się jednak nie poddaję.

Być może czytałoby mi się to lepiej, gdyby nie to, że niedawno skończyłam książkę niezwykle wciągającą i świetnie napisaną, od której nie mogłam się oderwać. „Przemów i przeżyj” to kolejny thriller Sophie Hannah, poetki, o której pisałam przy okazji „Twarzyczki”. „Twarzyczka” podobała mi się, ta książka jest jednak znacznie lepsza. Temat znowu dość ciężki – główna bohaterka, Naomi, kilka lat wcześniej została zgwałcona w dość perwersyjny sposób. Obecnie jest szaleńczo zakochana w żonatym mężczyźnie. Gdy któregoś dnia jej kochanek przepada bez śladu, Naomi jest tak zdesperowana, aby go odnaleźć, że nie waha się powrócić do swoich strasznych doświadczeń. Nic nie toczy się jednak tak, jak przewidywała, a co ważniejsze, nic nie toczy się tak, jak my to przewidujemy. Sophie Hannah prowadzi fabułę po mistrzowsku, zaskakując nas na każdym kroku. Co ważne, oprócz trzymającej w napięciu akcji mamy też detektywów, którzy mają swoje pokręcone, prywatne problemy i budzą naszą sympatię. Czyta się znakomicie, chociaż trudno nie wspomnieć o łyżce dziegciu, jaką jest polskie tłumaczenie. Wpadek jest sporo, na przykład zdarzają się nieprzetłumaczone terminy angielskie, chociaż istnieją ich polskie odpowiedniki, czasem da się też zauważyć błędnie przetłumaczony idiom. Mnie jednak dobiła informacja, iż jeden bohaterów przyjął nazwisko Haworth, ponieważ tak dalece identyfikował się z pochodzącymi z Haworth siostrami Brontë, zwłaszcza Branwell Brontë, jedną z sióstr! OK, rozumiem, że można nie wiedzieć, iż sióstr było trzy, zaś Branwell był ich bratem, chociaż jest dość prawdopodobne, że tłumacz angielskiego ukończył filologię angielską i raczej powinien takie rzeczy wiedzieć. Jeśli się jednak tego nie wie, sprawdza się! Być może nie wszystkich będzie to kłuło w oczy, jednak zakładam, że wielu, zwłaszcza w połączeniu z innymi wpadkami…

Ogólnie jest to jednak świetna książka. Kilka dni temu ukazała się u nas kolejna książka Sophie Hannah, „Na ratunek”, po którą na pewno sięgnę, chociaż być może w oryginale…

Moja ocena: 5/5

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply