Czujecie przymus dokończenia zaczętej książki? Ja nie, i zdarza mi się czasami nie kończyć książek. Właściwie nie tyle nie kończyć, co wręcz nie dać się wciągnąć, bo rzadko rzucam książkę, do której końca się zbliżam. Zdecydowanie częściej zdarza mi się, że po prostu nie mogę się w daną lekturę wciągnąć i wtedy ją zarzucam, czasem na chwilę, a czasem całkiem. Od jakiegoś czasu zaczęłam stosować tak zwany test 50 stron. Jeśli sięgam po książkę pod wpływem impulsu i kompletnie nie wiem, czego się po niej spodziewać, i od pierwszych stron nie przykuwa ona mojej uwagi, daję jej 50 stron. A raczej sobie – czytam mniej więcej tyle i jeśli wrażenie nadal jest takie sobie – odkładam. Czasem udaje mi się do lektury wrócić i wtedy zdarza mi się przeczytać całość, częściej jednak takie książki wracają do biblioteki lub wędrują do znajomych.
Tak dzieje się właśnie teraz z "Domem Cudów" Justine Hardy. Zainteresował mnie opis z okładki oraz miejsce akcji – Kaszmir. Chciałam tę książkę kupić, lecz nie mogłam się zdecydować, aż w końcu natrafiłam na nią w bibliotece i chyba cieszę się, że jej nie kupiłam. Przeczytałam może 20 stron i odłożyłam. Przeczytałam "Czułość wilków", wróciłam do "Domu Cudów", zaczęłam jeszcze raz od początku, i postanowiłam, że nie zrezygnuję przed 50tą stroną. A teraz 50 stron mam już za sobą i niczym mnie ta książką nie ujmuje. Niby nic mnie od niej nie odrzuca, ale po prostu nic się nie dzieje, a postaci jak na razie są mało przekonujące. I co teraz? Dać jej szansę czy nie? Może to opowieść, która musi dojrzeć i rozwinie się dopiero za jakiś czas… Gdybym nie miała nic innego do czytania, to na pewno bym ją skończyła, ale z nocnego stolika kuszą "Pod Huncwotem", "Złodziejka książek" i kilka innych ciekawostek z biblioteki…
Macie takie dylematy? Stosujecie jakieś metody czy raczej spontanicznie zarzucacie czytanie w połowie? A może zawsze kończycie zaczęte książki? Zdarzyło Wam się nie doczytać książki, która później, może dużo później, was jednak zachwyciła?
No Comments