Brak mi ostatnio czasu na cokolwiek. A może nawet nie tylko czasu, ale po prostu siły. Koniec semestru się zbliża i zamiast książek, przy moim łóżku leżą stosy testów do sprawdzenia. Przy dużej dozie samozaparcia udaje mi się przeczytać parę stron przed zaśnięciem.
Czytam "Half of a Yellow Sun" Adichie. Straszyła mnie ta książka już od miesięcy z zakładki "W trakcie", zastanawiałam się nawet, czy jej stamtąd po prostu nie usunąć, bo to aż wstyd czytać jedną książkę pół roku. Bałam się jednak, że wtedy już do niej na pewno nie wrócę, a szkoda by było, bo właściwie od początku mi się ją dość dobrze czytało. Jest jednak gruba, napisana drobniutkim druczkiem i jakoś tak nie mogłam się w akcję wkręcić. I zapewne nie sięgnęłabym po nią akurat teraz, bo ostatnie lektury miałam dość przygnębiające i powieść o wojnie w Nigerii nie jest raczej na to dobrą odtrutką, ale tak jakoś wyszło, że kiedy byłam zbyt zmęczona, żeby ruszyć się z fotela, tylko jedna książka leżała na półce na tyle blisko, żeby ją podnieść bez wstawania – właśnie ta;) A jak już zaczęłam, to chyba wreszcie się wciągnęłam, chociaż lepiej nie bedę zapeszać… Akcja toczy się w latach sześćdziesiątych w Nigerii. Jest kilku głównych bohaterów – dwie siostry bliźniaczki, Olanna i Kainene, córki ważnego i zamożnego człowieka, Richard -nieśmiały Anglik zakochany w Kainene, ukochany Olanny, Odenigbe – radykalny młody naukowiec oraz Ugwu – chłopiec ze wsi, houseboy w domu Odenigbe. W pierwszej części powieści w centrum zainteresowania leżą ich perypetie uczuciowe, natomiast w tle toczą się spory o przyszłość Nigerii, debaty młodych gniewnych, którzy sprzeciwiają się rasizmowi, systemowi, i generalnie całemu światu. Akcja toczy się dość powoli, ale postaci odmalowane są bardzo precyzyjnie i po przeczytaniu kilkudziesięciu stron zaczynam czuć się z nimi związana. Spodziewam się, że dalej akcja będzie przyspieszać i stanie się bardziej dramatyczna…
Tyczasem z biblioteki przyniosłam sobie pierwszą książkę tej autorki "Fioletowy hibiskus", którą już dawno chciałam przeczytać. Nie mogłam jej upolować na allegro, znalezienie jej w bibliotece osiedlowej było więc miłą niespodzianką. Poza tym udało mi się wreszcie wypożyczyć "Mroczne sekrety" Geras, polecane bardzo przez Judyttę! A do kompletu wzięłam "Dwanaście kręgów" Andruchowycza, w ramach nadrabiania zaległości w literaturze słowiańskiej, i "Odkrycia. Podróże kapitana Cooka" Nicholasa Thomasa. Byłam zachwycona wydaną w tej samej serii książką o Magellanie "Poza kraniec świata", mam zamiar kiedyś napisać o niej tutaj, ponieważ niewiele książek podobało mi się tak bardzo, liczę więc, że w "Podróżach kapitana Cooka" znajdę coś podobnego. A jakby jeszcze mi było za mało, to w taniej książce natknęłam się na "Widmopis" Mitchella i oczywiście nie mogłam się oprzeć takiej pokusie… Razem z książkami kupionymi na targach we Wrocławiu mam już śliczną stertę książek, których żadną miarą nie uda mi się przeczytać, zwłaszcza jeśli nadal będę miała takie ilości wolnego czasu… Ale to zawsze miło mieć taką zachęcającą stertę dobrych, nieczytanych książek w domu, czyż nie?;)
W każdym razie wiem już, co będę czytać w Święta, przynajmniej w zarysie… A Wy?
No Comments