Na jakims angielskim blogu znalazłam dość ciekawe nowe wyzwanie czytelnicze. Nazywa się to My Year of Living Dangerously i polega na tym, aby w ciągu roku przeczytać 12 książek, które nas dotychczas onieśmiały. Autorki wyzwania proponują listę 12 takich tytułów, można również wybrać je samemu. Ich lista zawiera na przykład "Wielkie nadzieje", "Grona gniewu", "Lolitę", także parę tytułów, których nie znam. Do wyzwania raczej nie przystąpię, bo 12 takich tytułów to moim zdaniem dużo, ale sam temat mnie zaintrygował i zaczęłam zastanawiać się, jakie książki onieśmielają mnie na tyle, że ich do tej pory nie przeczytałam. Na pewno jest ich sporo, a tak w pierwszym odruchu pomyślałam o kilku:
– oczywistości, czyli "Ulyssess" i Proust. "Ulyssessa" męczyłam na studiach jeszcze, ale uważam, że była to próba pozbawiona neico sensu, ponieważ nie da się go czytać bez znajomości wielu innych dzieł. Dlatego mam zamiar przeczytać najpierw choćby Odyseję, zanim podejdę ponownie do Joyce’a kiedyś. Co do Prousta, jest na tyle onieśmielający, że nei sądzę, że zmierzę się znim w niedalekiej przyszłości.
– "Czarodziejska góra" Manna – kusi i odpycha. Może za leniwa jestem?
– z zupełnie innej beczki – "Kwinkunks" Pallisera. Kupiłam dawno temu, po bardzo zachęcającym wątku na Forum Książki, i nie wątpię, że będzie mi się podobać. 1170 stron jednak onieśmiela nieco i w związku z tym książka zakurzyła się już okropnie…
– równie długo stoi na półce "Rozmowa w katedrze" Llosy, która onieśmiela mnie chyba erudycją. Nie wiem prawie nic o historii Ameryki Łacińskiej, więc jak tu czytać taką książkę? Nawet pomimo że chciałabym w sumie…
– Borges. Onieśmiela właśnie. I to pomimo, że wszystko, co do tej pory czytałam, zachwyciło mnie.
– wielkie epickie dzieła rosyjskie – "Wojna i pokój", "Cichy Don" i inne. Kuszą mnie od lat, mam je na półce w pięknych wydaniach, i nic…
Nie onieśmielają mnie za to długie utwory wierszem, choć ich natura jest taka, że mogłyby. Przeczytałam w zachwycie "Raj utracony", z przyjemnością czytałam i mam zamiar przeczytać jeszcze co najmniej raz "Iliadę", wszelkie średniowieczne romanse uwielbiam, niezależnie czy są pisane wierszem czy prozą.
Nie czuję potrzeby, żeby na siłę mierzyć się z książkami, które mnie onieśmielają. mam wrażenie, że ich pora sama kiedyś przyjdzie. Tak przyszła dla mnie pora na Dickensa, przyszła na "Moby Dicka", przyjdzie i na Szołochowa i Joyce’a. Z drugiej strony, może jakbym się zmusiła, to podobałyby mi się już teraz…
A Wy macie takie onieśmielające Was książki? Zmuszacie się czasem, czy odpuszczacie?
No Comments