Virginia Woolf w powszechnym przekonaniu jest pisarką trudną, jej powieści są pełne narracyjnych eksperymentów, a ich lektura jest największą karą dla moich studentów. Wszystkim, którzy podzielają tę opinię, polecam „Flusha”, książkę, która za życia Virginii była bestsellerem, a jej świetne wyniki sprzedaży (19 000 egzemplarzy w pierwszych sześciu miesiącach od daty wydania) wywoływały rumieniec zażenowania na twarzy autorki, zaś po jej śmierci została prawie zapomniana i całkiem zaniedbana przez krytyków. Przyznam szczerze, że nie znałam jej kompletnie i nigdy bym po nią nie sięgnęła, dlatego wielkie podziękowania należą się Wydawnictwu Znak, które wydało ją w pięknej serii 50 książek na 50-lecie Znaku, dzięki czemu ją odkryłam i na pewno będę do niej wracać. Powiem więcej, jest to jedna z najbardziej uroczych książek, jakie czytałam od bardzo dawna.
„Flush” to biografia, nieco przewrotna, ale solidna wiktoriańska biografia, z przypisami, komentarzem społecznym, bibliografią. Jak w typowej biografii, życie Flusha opowiedziane jest od narodzin, przez dzieciństwo na angielskiej wsi, młodość spędzoną w sypialni Elizabeth Barret na Wimpole Street w Londynie, aż do śmierci w słonecznej Italii. Niezwykły jest jednak bohater, który nadaje tej książce nieco nietypowy wydźwięk. Flush jest bowiem psem. Nie byle jakim psem, Flush był bowiem rasowym spanielem, ukochanym psem Elizabeth Barret Browning, poetki, której związek z Robertem Browningiem pobudza wyobraźnię i jest inspiracją dla niezliczonych powieści. Opowiadając losy Flusha, Woolf opisuje zarazem początki znajomości Elizabeth Barret i Roberta Browninga, ich potajemne małżeństwo i dalsze wspólne życie we Włoszech. Woolf wybiera momenty przełomowe i wyobraża sobie, jak mógł postrzegać je pies, wierny towarzysz swojej pani. Jako że sama też miała psa, spaniela podarowanego jej przez Vitę Sackville-West, Woolf opisuje Flusha z czułością i humorem. W jego życiu nie brak zresztą dramatycznych momentów, zostaje na przykład porwany przez londyńskich handlarzy psami, aby go odzyskać, Elizabeth Barret musiała zapłacić sowity okup. Scena ta nie tylko przydaje książce dramaturgii, ale daje też autorce pretekst do poczynienia trafnych obserwacji społecznych i opisania mrocznych zakątków Londynu, jakże innych niż zwykłe tło jej powieści.
Zwierzęta odgrywały ważną rolę w życiu Virginii. Jej rodzina zawsze miała psy, jej mąż miał nawet małpę! Ona sama była przez bliskich nazywana Kozą, a o swojej siostrze mówiła Delfin. W biografii Virginii, Quentin Bell napisał: „Flush nie jest książką napisaną przez miłośnika psów, to raczej książka napisana przez kogoś, kto chciałby być psem.” Ja już od dawna nie mam psa, i o ile kiedyś bardzo lubiłam powieści o zwierzętach, to teraz jakoś rzadziej na nie trafiam, jednak „Flush” ujął mnie za serce. Jest to książka zabawna, ale i poważna zarazem. Porusza kwestie typowe dla „poważnego” pisarstwa Woolf – kwestie płci i wolności jednostki. Porównując świat ludzi i zwierząt, Woolf wytyka nierówności społeczne. Opisując zmiany w charakterze Flusha, pokazuje, jak zmieniała się Elizabeth i jej pozycja w świecie, gdy ze zniewolonej przez ojca, ubezwłasnowolnionej, kalekiej kobiety staje się kochanką i żoną, gdy porzuca zimną i konwencjonalną Anglię na rzecz demokratycznych, słonecznych Włoch. Zarówno Flush, jak i Elizabeth stają się tutaj pewni siebie, wolni.
„We Florencji strach był nieobecny; tu nie było złodziei psów i – mogłaby westchnąć – nie było ojców.”
Sporo uwagi Woolf poświęca służącej Elizabeth, niejakiej Wilson, która spędziła z Elizabeth całe życie, jednak o niej samej niewiele wiadomo. Woolf jest nią zafascynowana, poświęca jej sporo uwagi w przypisach. Flush jest trochę do niej podobny, jest jak panna służąca, wierny, inteligentny, zasługujący na uwagę, a jednak w cieniu, zapomniany. Od dawna mam na swojej liście życzeń zbeletryzowaną, fikcyjną niestety biografię Wilson, „Lady’s Maid” Margaret Forster, teraz chyba postaram się ją wreszcie zdobyć.
Virginia Woolf napisała „Flusha” zaraz po ukończeniu „Fal”, jednej ze swoich najważniejszych książek. W liście do Lady Ottoline Morrell z 23 lutego 1933 napisała: „Byłam tak zmęczona „Falami”, że leżałam w ogrodzie i czytała listy miłosne Browningów, i postać ich psa rozbawiła mnie tak bardzo, że nie mogłam powstrzymać się przed przywróceniem go do Życia.” Później obawiała się, że ta lekka, dowcipna książeczka może rzutować na jej sławę, że krytycy przestaną traktować ją poważnie. Niepotrzebnie. „Flush” został na wiele lat zapomniany, zaś artykuły krytyczne na jego temat zaczynają powstawać dopiero od niedawna. Wydaje mi się, że tej książeczce należy się znacznie więcej uwagi, niż do tej pory jej poświęcono. Jest zabawna, prowokująca, świetnie napisana, wciąga, wzrusza i zastanawia.
Moja ocena: 5,5/6
No Comments