Piątkowy wieczór. Siedzę przy oknie, słucham, jak deszcz dudni o szyby i otwieram laptopa. Dawno nie pisałam, za dużo złości się we mnie nagromadziło. Ale może to już jest ten moment, może z deszczem spłynie ze mnie napięcie i będę mogła powoli zacząć wracać do normalności.
Znacie to uczucie? Kiedy najpierw nawarstwiają się obowiązki, potem znikają resztki czasu wolnego, a pracy nie ubywa? Jeśli jesteście z tej samej gliny, zaciskacie wtedy zęby i dajecie się wciągnąć w wir. Pracując od zawsze na więcej niż jednym etacie przyzwyczaiłam się, że czasami znikają mi tygodnie, a nawet miesiące. Potrzebuję jednak swoistego zaworu bezpieczeństwa ? momentów, które pomogą odbudować zapasy energii. Dla mnie takim zaworem są podróże, niekoniecznie dalekie, ale w miejsca, w których jest pusto i dziko. W tym roku ich zabrakło, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo są mi potrzebne, dopóki nie poczułam, jak przepełnia mnie złość na cały świat.
Chyba jestem uzależniona, skoro nie mogłam napisać ani słowa od kilku tygodni, a słowa popłynęły dopiero po tym, jak kupiłam bilety lotnicze w miejsce, w którym będzie bez wątpienia dziko i pięknie.
Na szczęście nawet frustracja nie przeszkadza mi w czytaniu. Nie miałam ostatnio zbyt dużo czasu na lekturę ? wyrywane kwadranse przy porannej kawie, kilka chwil wieczorem, między jednym mailem a drugim. W tramwaju czytnik, przy bieganiu audiobook. Chwile spędzone w fikcyjnym świecie pomagają nie zwariować.
Czytałam ostatnio historie wojenne. Nie planowałam takiej serii, wyszło mi to zupełnie przypadkiem. Najpierw „Rzymski poranek” Virginii Baily – nietypowa opowieść o Rzymie rządzonym przez faszystów i o pewnej kobiecie, która pod wpływem impulsu ocaliła żydowskiego chłopca, zabieranego z getta na śmierć. Jeśli wydaje wam się, że potraficie przewidzieć, jak potoczy się tak rozpoczęta opowieść, to się prawdopodobnie mylicie. Chwalebna decyzja ocaliła wprawdzie chłopcu życie, ale nie przyniosła szczęścia nikomu. Wojna schodzi na dalszy plan, ważniejsze od niej są rozważania o tym, czy możemy kogoś uczynić kimś, kim nie jest. Kim właściwie jesteśmy i jaki związek ma z tym nasza rodzina? Na te pytania próbuje odpowiedzieć sobie piętnastolatka z Walii, która wiele lat po wojnie dochodzi prawdy o losach swojej rodziny. Jej historia splecie się z opowieścią o chłopcu ocalonym z rzymskiego getta w sposób nie całkiem oczywisty.
„Paryski architekt” Charlesa Belfoure’a jest nieco mniej subtelną, ale równie wciągającą powieścią. Bohaterem jest pewien Paryżanin, Lucien, który niespecjalnie przejmuje się niemiecką okupacją. Spędza przyjemnie czas i planuje karierę. Chce zostać wielkim architektem, przyjmuje więc niebezpieczne, ale potencjalnie intratne zlecenie. Ma zaprojektować kryjówkę, w której bezpiecznie będzie mógł się schronić żydowski przyjaciel zleceniodawcy. Wywiązanie się z tego zadania ma zagwarantować Lucienowi pracę przy projektowanie fabryki broni.
Łatwo przewidzieć, że Lucien nie tylko dobrze wywiąże się z zadania, ale także zaangażuje się w nie naprawdę głęboko. Kolejne projekty i kolejne kryjówki sprawią, że nasz bohater zacznie się zmieniać, a akcja powieści zacznie płynąć coraz szybciej. Przeczytałam z przyjemnością, choć bez zachwytu.
Po dwóch takich lekturach bez oporów sięgnęłam po trzecią książkę wojenną, którą miałam na stosiku. „Miłość w czasach zagłady” Hanni Münzer okazała się niestety dość słaba, choć na tyle wciągająca, że doczytałam do ostatniej strony. Intryga jest zresztą całkiem zgrabna. Pewna kobieta musi odnaleźć swoją matkę, która wyjechała do Włoch, nie mówiąc nikomu, dokąd jedzie i po co. Poszukiwania matki naprowadzą bohaterkę na ślad rodzinnej tajemnicy. Odkrywając, kim właściwie był jej ojciec, pozna losy czterech kobiet, skomplikowane i niezwykle smutne.
Hanni Münzer wydała tę powieść własnym sumptem, a wydawcy zainteresowali się nią dopiero, kiedy odniosła sukces. Niestety, widać brak dobrej opieki redaktorskiej ? książka jest nieco infantylna, a styl zbyt egzaltowany. Historia jednak intryguje, czyta się więc z zaciekawieniem, chcąc się dowiedzieć, co było dalej.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, sięgając po opowieści wojenne akurat teraz. Zwykle w takich trudnych okresach sięgam po kryminały, jednak nie miałam akurat żadnego kuszącego kryminału pod ręką, a potrzebowałam książek, które mnie wciągną i pomogą oderwać się choć na moment od pracy, Te trzy powieści doskonale się w tej roli sprawdziły, choć przyznam, że po skończeniu ostatniej miałam już ochotę na coś niezwiązanego z wojną.
Mowa o:
„Rzymski poranek” Virginia Baily
Tłum. Magdalena Nowak
Wydawnictwo Czarna Owca 2016
Moja ocena 4,5/6
„Paryski architekt” Charles Belfoure
Tłum. Anna Borowska
Wydawnictwo Znak Horyzont 2016
Moja ocena 4/6
„Miłość w czasach zagłady” Hanni Münzer
Tłum. Łukasz Kuć
Wydawnictwo Insignis 2016
Moja ocena: 4/6
?
No Comments