dalekie wyprawy

Dzień w bibliotece

5 października 2010

Dzisiejszy dzień spędziłam w całości prawie w bibliotece. Żeby dostać się z Old Stables, gdzie śpię, do głównego budynku, w którym mieści się biblioteka, trzeba jedynie przejść przez szeroki i idealnie zielony trawnik. Już z samego rana czekała tam na nas Jacqui, która jest główną bibliotekarką. Zastanawiam się, czy nie jest to najlepsza praca świata, w odróżnieniu od reklamowanej niegdyś posady opiekuna tropikalnej wyspy…

Główny budynek, dawniej rezydencja Edwarda Knight, obecnie mieści bibliotekę

Jacqui przydzieliła nam ogromny pokój, w którym każda z nas mogła sobie wybrać przestrzeń do pracy. Wszystkie ściany są zastawione książkami dotyczącymi osiemnastowiego wieku oraz literatury kobiecej. Przez jedyne okno widać owce i zielone wzgórza. Wszystkie książki, z których będziemy korzystać, mogą leżeć cały czas na naszych stołach, nie musimy ich codziennie oddawać i zamawiać. Kolekcji osiemnastowiecznej nie można oczywiście wynosić z pokoju, ale wszystkie książki wydane po roku 1900 możemy zabrać na noc jako lekturę do poduszki, ewentualnie nosić je po całym budynku szukając wygodnego kąta. Dla kogoś, kto korzystał z różnych bibliotek, w których zawsze wszyskie materiały trzeba pod koniec dnia oddawać, jest to bardzo duża odmiana.

Zanim w Chawton House Library rozpoczęto program przyjmowania Visiting Fellows, niewielu czytelników korzystało z zasobów tego miejsca. Widać, iż teraz wszystko nakierowane jest tutaj na naszą wygodę i na to, aby nasz pobyt przyniósł jak najlepsze rezultaty.

Po całym dniu przeglądania półek i przeszukiwania katalogu, każda z nas ma na stole stosik niezwykłych książek. Ja zaczęłam od lektury słownika dla dam z końca siedemnastego wieku. Są w nim tak fascynujące hasła jak bigamia, cudzołóstwo, konkubinat, a obok nich maść ze ślimaków i wywabianie plam z trawy. Wstęp głosi, iż słownik zawiera wiedzę niezbędną każdej angielskiej damie, ciekawe jest sprawdzić, co uznawano za niezbędną wiedzę…

Późnym popołudniem postanowiłyśmy wreszcie znaleźć drogę na zakupy. Jacqui zaoferowała się podwieźć nas do najbliższego supermarketu, wrócić jednak musiałyśmy już same. Zajęło nam to trochę ponad pół godziny marszu – nie tak źle, jak się spodziewałyśmy, chociaż z pełnymi siatkami było to trochę męczące. Za to mamy zapasy na kilka dni, a wieczorem mogłyśmy ugotować kolację w przeuroczej kuchni, która wygląda dość staroświecko, ale w przepastnych szafkach kryje wszystkie możliwe udogodnienia.

No dobra, szaf na zdjęciu jakoś nie umieściłam, nadrobię to gdy będzie trochę jaśniej – zdjęcia telefonem jednak pozostawiają sporo do życzenia…

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply