Sobota, dochodzi północ. Wychodzę z dworca, po czterogodzinnej podróży, którą w całości poświęciłam na czytanie. Myślicie, że tak mnie wciągnęła jakaś nowość? Niestety, nie tym razem.
Wtorek, dwudziesta. Wieczór Bookera, który od dziesięciu lat spędzam przy komputerze, oglądając relację na żywo. Tym razem zasypiam właśnie w wannie, budzę się nieprzytomna w chłodnej wodzie i idę prosto do łóżka. Nie interesował mnie tegoroczny Booker? Wręcz przeciwnie.
Jak żyć, kiedy nie mam siły na Bookera? Mogłabym dodać hasztag #problemypierwszegoświata.
Tym przydługim wstępem chciałam zasygnalizować, że dopadło mnie zmęczenie, i to takie, jakiego dawno nie odczuwałam.
Nie dziwi mnie to, rzecz jasna. Po szalonych wakacjach pojechałam na kolejne, z kilkutygodniową tylko przerwą na nadgonienie zaległości w pracy, po czym pojechałam znowu, tym razem na targi książki. Wyjazdy fajna rzecz, nie przeczę, ale nie da się ukryć, że trzy wyjazdy przeplatane krótszymi wypadami potrafią dać w kość. Przy ich okazji zaobserwowałam jednak coś ciekawego. Przez kilka tygodni nie przeczytałam prawie żadnej nowej książki.
Jednocześnie czytałam bardzo dużo. Długie godziny na lotniskach i wczesne wieczory w Norwegii sprzyjały pochłanianiu kolejnych stron, w ciągu trzech tygodni przeczytałam mnóstwo książek. Czytanie zapełniało mi czas, ale nie miałam siły i ochoty na nic, co wymagałoby skupienia. Przypuszczam, że dobrze to znacie. Czasem potrzebujemy po prostu czegoś, co nas oderwie od rzeczywistości, a zamiast książki stawiamy na serial lub film.
Ja seriali nie miałam wtedy jak oglądać, wybrałam więc książki dobrze mi już znane. Przeczytałam pierwszy tom sagi Anne B. Ragde, czytany już przez laty. Potem, w chwili desperacji, sięgnęłam po wszystkie części Ani z Zielonego Wzgórza. Czytałam ulubione reportaże Szczygła i wiersze, które znam niemalże na pamięć. Moim ratunkiem był Kindle i zasoby na nim zgromadzone. Zamiast iść spać, pochłaniałam książki, które czytałam już po wielokroć. W końcu przeczytałam wciągający (i całkiem nowy) thriller i poczułam, że mogę wrócić do normalności. Kupiłam „Poznań” Kąckiego i planuję kolejne nowe lektury.
Po co o tym piszę? Nic nowego przecież nie odkrywam, sięganie po książki znane i lubiane jest szeroko stosowaną metodą na czytelniczą blokadę. Niemniej, wiele osób pyta mnie, co robić, kiedy nie mają ochoty na czytanie, a chciałyby tę niechęć przełamać. U mnie sprawdza się właśnie to. Dlatego chcę mieć na własność książki, które lubię, choćby w wersji elektronicznej. Wiem, że uratują mnie w trudnej chwili i pomogą wrócić do normalności.
O thrillerze opowiem niedługo, co do Bookera zaś warto wiedzieć, że „Lincoln in the Bardo” Saundersa ukaże się u nas za rok w wydawnictwie Znak, a że miałam okazję zawrzeć znajomość z tą książką, zdradzę wam, że jest na co czekać. Zresztą może pamiętacie, jaki zachwyt wzbudziły we mnie opowiadania Saundersa (klik).
Macie swoje metody na czytanie, kiedy jesteście zmęczeni, znużeni albo po prostu żadna książka nie wzbudza waszego entuzjazmu?
No Comments