dzielnica fikcji

Książka jak rzeka – Robert McCammon "Magiczne lata"

16 lutego 2016

Dawno, dawno temu było sobie miasteczko. Wyglądało dość zwyczajnie – wąskie uliczki, fryzjer, mleczarnia, kościół, szkoła. Wprawdzie w rzece mieszkał pradawny stwór, ale nikt się nim przesadnie nie przejmował, raz w roku nawet karmiono go podczas miejskiej parady. Piłki rzucone wysoko czasem nie spadały, a jeden z mieszkańców nie uznawał noszenia jakichkolwiek ubrań. Dzieci z miasteczka spędzały czas beztrosko, czasem latając po prostu nad lasem.

Ktoś postanowił napisać książkę o tym miasteczku. Wprawdzie „nie miała sensacyjnej akcji (…), ale za to mówiła o życiu. Miała swój rytm i swoje głosy. Poruszała sprawy drobne, codzienne, takie, jakie składają się na wspomnienia przeżytych chwil. Wiła się jak rzeka; nie wiedziałeś, dokąd płynie, dopóki się w niej nie znalazłeś, ale podróż była spokojna i pełna uroku, a kiedy dotarłeś do jej kresu, żałowałeś, że już się skończyła”. Była to taka książka, w której każdy odnajduje cząstkę siebie.

Ta książka to „Magiczne lata” autorstwa Roberta McCammona, a zwykłym-niezwykłym miasteczkiem jest Zephyr w stanie Alabama. Mogłabym właściwie nie pisać nic więcej, skoro sam autor napisał zwięzłą i trafną recenzję własnej książki – jest nią zacytowany powyżej fragment, choć pozornie opowiada o książce, którą napisał jeden z drugoplanowych bohaterów „Magicznych lat”.

McCammon był jednak zbyt skromny. Jego książka nie jest jedynie spokojną i pełną uroku, lecz pozbawioną sensacyjnej akcji opowieścią. „Magiczne lata” oferują czytelnikowi dużo więcej. To oszałamiająca, trącająca jakieś czułe struny w sercu czytelnika, oda do dzieciństwa. To pean na cześć dziecięcej wyobraźni, która sprawia, że przejażdżka rowerem może zmienić się w szybowanie nad wierzchołkami drzew, a wśród ciemnych odmętów rzeki dostrzec można potwory. Książka, która jest dowodem na to, że pewien sekret, wyszeptany dwunastoletniemu bohaterowi przez jego nauczycielkę w pierwszym dniu wakacji, może być prawdą. „Nikt (…) tak naprawdę nie dorasta”.

Nie brak w niej także elementów sensacyjnych. Wszystko zaczyna się w dniu, w którym dwunastoletni Cory Mackenson pojedzie rano z ojcem, by pomóc mu rozwozić mleko. Przypadkiem obaj są świadkami przerażającej sceny – rozpędzony samochód spada do jeziora. Ojciec Cory’ego skacze do wody, by przekonać się, że mężczyzna siedzący za kierownicą jest do niej przykuty kajdankami, oraz, co ważniejsze martwy. Samochód wraz z ciałem mężczyzny tonie, ojciec chłopca z trudem uchodzi z życiem, a wkrótce zaczynają go dręczyć koszmary.

Zagadkowe morderstwo jest motywem spinającym całą powieść swoistą klamrą, nie jest jednak jedyną mroczną częścią tej pozornie sielankowej historii. Zephyr to cudowne miejsce, a dzieciństwo spędzane tam wydaje się idyllą, opowieść jednak toczy się w latach sześćdziesiątych, kiedy to na amerykańskim Południu odradza się Ku Klux Klan. Nawet tak sielskie miejsce jak Zephyr znajdzie się w zasięgu fali przemocy na tle rasistowskim.

McCammon podzielił swoją opowieść na wiele krótszych historii, które razem tworzą barwny obraz dorastania dwunastolatka. Owszem, Cory będzie oddawał się wielu przyjemnym rozrywkom, pozna prawdziwą przyjaźń i spędzi wiele beztroskich chwil. Dorastanie nie składa się jednak z samych miłych chwil, a Cory zetknie się ze śmiercią, będzie musiał nauczyć się żegnać, a także spróbuje zrealizować swoje wielkie marzenie. W tej opowieści smutek i radość są ze sobą nierozerwalnie związane.

Jednocześnie jest to książka o stawaniu się pisarzem, o patrzeniu na świat tak, żeby widzieć, nie tak, jak ludzie, którzy „kroczą przez paradę cudów i nie słyszą z niej nawet jednej trąbki”. Pisarz taki nie jest, a mały Cory o bujnej wyobraźni należy do tych, którzy zawsze będą umieli dostrzegać cuda. Wie, że pisząc, może „żyć tysiąc razy”.

Przeczytajcie „Magiczne lata”, a odkryjecie, że też mieszkaliście w Zephyr. Być może wasze Zephyr nazywało się inaczej, może były nim przedmieścia Warszawy, jakaś niewielka miejscowość gdzieś wśród pól i łąk, albo, jak w moim przypadku, osiedle z wielkiej płyty na skraju Wrocławia. Nie ma to znaczenia – w waszym Zephyr też działy się rzeczy ważne, radosne, przejmujące, magiczne. Czytając książkę McCammona przypomnicie sobie to wszystko i zdziwicie się, że mogliście o tym w ogóle zapomnieć.

 
Moja ocena: 6/6
Robert McCammon "Magiczne lata"
Tłumaczenie (świetne!): Maria Grabska-Ryńska
Wydawnictwo Papierowy Księżyc 2012

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply