dalekie wyprawy

Londyn śladami Harry ego Pottera

14 czerwca 2012

Ponieważ moje dziecko nieraz już narzekało, że jeszcze nigdy jej ze sobą do Anglii nie zabrałam, w ramach prezentu pierwszokomunijnego wybrałyśmy się w ostatni weekend do Londynu. Stolica Wielkiej Brytanii to znakomite miejsce do spędzenia kilku dni z nieco starszym dzieckiem – atrakcji nie brakuje, w dodatku za wiele z nich nie trzeba płacić. Muzea są doskonale przystosowane dla dzieci – wszędzie dostępne są specjalne pakiety dla młodszych zwiedzających, zawierające gry, zabawy, ciekawostki i różne gadżety. Wiele przedmiotów można dotykać, toteż muzea pełne są rodzin z dziećmi, które świetnie się tam bawią. Atrakcją samą w sobie są oczywiście piętrowe autobusy, a nawet metro, które moje dziecko do tej pory nie widziało. Nasza wycieczka miała dwa motywy przewodnie – przyroda, która jest Oli hobby, oraz Harry Potter:)

Śladów Harry’ego Pottera jest w Londynie mnóstwo. Z pewnością najfajniejszym miejscem jest mieszczące się pod Londynem studio Warner Bros, w którym kręcono wszystkie części filmu – można je zwiedzać i na własne oczy zobaczyć kostiumy i różne rekwizyty, a także przejść się po planie filmowym – można wejść do Wielkiej Sali w Hogwarcie, odwiedzić pokoje Gryffindoru i innych domów. Wyjawiane są też różne tricki, takie jak latanie na miotłach. Wszystko wygląda świetnie i sama bym się chętnie wybrała – niestety, jako że wybrałyśmy się w okresie, w którym sporo Brytyjczyków miało wolne, nie udało nam się już dostać biletów. Mam nadzieję, że to nadrobimy. Trafiłyśmy za to na dworzec King’s Cross i udało nam się odnaleźć przejście na peron 9 i 3/4. Nie udało nam się wejść na peron – najwyraźniej jestem Mugolką, a Ola nie ma jeszcze 11 lat – tym sobie swoją porażkę tłumaczyła;)

Zajrzałyśmy też na Charing Cross Road, na której znajduje się wejście na ulicę Pokątną. Wejścia nie udało nam się odnaleźć, najwyraźniej potrzebny jest do tego Hagrid, udało nam się za to przejść uliczką, która była inspiracją dla ulicy Pokątnej, czyli Cecil Court. Mieści się na niej całe mnóstwo antykwariatów, którym się dzielnie oparłam:) Nie dotarłyśmy do Leadenhall Market, który w filmie został przekształcony w ulicę Pokątną właśnie. Z Charing Cross Road wróciłyśmy na Picadilly Circus, gdzie Harry, Ron i Hermiona teleportowali się w siódmej części. Miejsce tym bardziej atrakcyjne, że kilka kroków stąd mieści się największy w Londynie i najstarszy na świecie sklep z zabawkami – Hamley’s.

Kolejnym znanym z filmu miejscem jest Millennium Bridge – pieszy most przez Tamizę, który w pierwszych scenach szóstej części zostaje zniszczony przez śmierciożerców. Ponieważ Ola wciąż po cichu wierzy, że Hogwart istnieje naprawdę, szła po nim z lekkim lękiem. Sama się uspokajała, że gdyby śmierciożercy byli gdzieś w pobliżu, zachmurzyłoby się i zaczęłoby padać – oczywiście, gdy tylko znalazłyśmy się na środku mostu, zaczęło kropić! Na szczęście nie zauważyłyśmy żadnych innych śladów magii i most się nie zawalił;)

Resztę czasu spędziłyśmy zwiedzając muzea. Oczywiście numerem jeden było Natural History Museum, którego największą atrakcją są dinozaury – szkielety, skamieliny, a przede wszystkim gigantyczny, ruszający się model Tyranozaurusa Rexa. Można tam także zobaczyć wiele innych zwierząt, a także dowiedzieć się co nieco o ekologii, łańcuchu pokarmowym, anatomii człowieka oraz budowie Ziemi. W punkcie informacyjnym można wypożyczyć plecaki małych odkrywców, w których znajduje się zestaw zadań do wykonania w jakiejś części muzeum, do kompletu zaś jest kapelusz i lornetka. Ponadto dla dzieci szczególnie ciekawa jest symulacja trzęsienia ziemi – wchodzi się do makiety tokijskiego sklepu i po chwili podłoga zaczyna się trząść, światło gaśnie, a na niewielkim monitorze można obejrzeć obraz z kamery prawdziwego sklepu podczas trzęsienia ziemi.

Kolejne przedpołudnie spędziłyśmy w British Museum, gdzie obejrzałyśmy sale egipskie i znowu wykonałyśmy całą serię zadań. Były naprawdę ciekawe i przemyślane – wszystkie te muzea są ogromne i raczej przytłaczające, tak dla dzieci, jak i dla dorosłych. Książeczki z zadaniami pomagają to ogarnąć i wybrać coś z natłoku eksponatów. Trasa egipska, którą wybrałyśmy, była tak zaplanowana, że w każdej sali trzeba było coś odnaleźć, a następnie dokładnie przeanalizować tylko jeden przedmiot – w sam raz na możliwości małego człowieka.

Pogoda była typowo londyńska, ale jako że trafił się jeden ładny dzień, spędziłyśmy go w zoo. Muszę przyznać, że nasze zoo poznańskie podoba mi się dużo bardziej, jako że jest większe, spokojniejsze i mniej zatłoczone. Londyńskie ma jednak sporo atrakcji – uroczą plażę pingwinów, świetny wybieg dla goryli, no i dla nas atrakcję numer jeden – warany z Komodo, których nie udało nam się zobaczyć na wolności.

Jako że preferuję zwiedzanie z naciskiem na kulturowe przeżycia, zamiast zaliczania kolejnych zabytków poszłyśmy na rybę z frytkami, na popołudniową herbatkę z dodatkami oraz na wielobarwny, wielokulturowy targ. Zabrakło w tym zestawie angielskiego śniadania, ale coś musi zostać na kolejny raz.

Przeczuwam pytanie, które zapewne ciśnie wam się na usta – a co z książkami? No tak – nie byłabym w stanie spędzić czterech dni w Londynie nie zaglądając do księgarni. Wizyty były skracane do minimum, ale oczywiście i tak udało mi się niewielki stosik uzbierać – tam się po prostu inaczej nie da… Zresztą nawet Ola zauważyła w metrze z lekkim zdziwieniem, że tam wszyscy czytają – faktycznie każda osoba w wagonie trzymała w rękach książkę, czytnik albo gazetę. Mnie udało się przywieźć taki oto stosik:

Dwie książki („Company of Liars” – powieść historyczną o siedemnastowiecznej epidemii  i „Sea Room” – opowieść o życiu na pełnych maskonurów wyspach) dostałam od Dabarai, resztę wyszperałam podczas krótkich wypadów do antykwariatów. Bardzo cieszę się ze znalezienia „Love, Sex, Death & Words” – jest to zbiór ciekawostek i anegdot literackich, po jednej na każdy dzień roku. Na każdą datę przypada opowieść o czymś, co się w tym dniu właśnie kiedyś zdarzyło – ta książka zastąpi mi przeczytany już „Płaszcz zabójcy”. Cennym znaleziskiem jest też „Flesh in the Age of Reason” – znakomita pozycja o stosunku do ciała w epoce oświecenia, wciągająca jak powieść. Czytałam ją kiedyś i bardzo chciałam mieć. Zacieram też ręce na „Findings” – poetycką opowieść o wyspach, i cieszę się z kolejnych dwóch tomów Everyman’s Library – „Emmy” brakowało mi do kompletu książek Jane Austen wydanych w tej serii (teraz zostało mi jeszcze do znalezienia „Persuasion” i „Northanger Abbey”).

Oli zakupy były równie monotematyczne jak moje, choć należą do innej kategorii. Kupiła tygrysa – przytulankę, malowanki z tygrysem, piórnik z tygrysem i, jedyna odmiana, zmieniacz czasu i horkruksa – tylko miłośnicy Harry’ego Pottera wiedzą, o czym mówię;) Gdybym jej pozwoliła, to tygrysy w rozmaitych formach wypełniłyby cały nasz bagaż.

A teraz zgadnijcie, co jej się najbardziej podobało. Dinozaury? Tygrys w zoo? Ogromny sklep z zabawkami? Most?

Ależ gdzie tam. Moje dziecko jest konsekwentne w swoich zainteresowaniach – skoro jej hobby to przyroda, to numerem jeden z czterech dni w Londynie było karmienie wiewiórek w St. James’s Park;) Podejrzewam jednak, że liczy się też to, że była to ostatnia rzecz, którą robiłyśmy, czyli najbardziej zapadła jej w pamięć.




You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply