Oszałamiający gwar, setki pisarzy, wydawców i agentów, negocjacje, wykłady, seminaria i spotkania towarzyskie, a przede wszystkim książki, tysiące książek – tak wyglądają Londyńskie Targi Książki, czyli druga pod względem rangi książkowa impreza w Europie.
Brzmi zachęcająco? Niestety, London Book Fair to nie impreza dla każdego i każdy, kto bywa na targach w Polsce, będzie zdziwiony. Nasze targi to przede wszystkim wielki jarmark, podczas którego kupuje się i sprzedaje książki czytelnikom. Targi londyńskie to impreza branżowa, podczas której kupuje się nie tyle książki, ile prawa do ich wydania. Większość odwiedzających to wydawcy, agenci, pisarze i inni ludzie związani z rynkiem książki zawodowo. Nie oznacza to, że zwykły czytelnik nie znajdzie tam nic dla siebie.
Żeby opowiedzieć o tym, co robiłam w Londynie, muszę przyznać się do czegoś, o czym tu nie wspominałam. Ponad rok temu już zaczęłam pracę jako redaktor inicjująca w Wydawnictwie Poznańskim, a przede wszystkim w Czwartej Stronie. Może brzmi to tajemniczo, ale oznacza pracę niezwykle przyjemną, czyli wyszukiwanie nowych tytułów do wydania. Do Londynu pojechałam więc na poszukiwania!
Zanim jeszcze targi się zaczęły, wzięłam udział w konferencji a właściwie warsztacie na temat sprzedaży praw. Agenci, wydawcy i specjaliści od prawa wydawniczego opowiadali o różnych kruczkach i metodach. Rok temu przydałoby mi się to bardziej, ale i tak dowiedziałam się kilku nowych rzeczy i uporządkowałam sobie to, czego nauczyłam się w ciągu ostatnich miesięcy.
Od wtorku zaś zaczęło się targowe szaleństwo! Hala Olympia, w której odbywają się targi, jest wprawdzie dość przestronna, ale wszędzie kłębiły się tłumy. Główną część hali zajmowały stoiska największych wydawnictw, zastawione stolikami, przy których nieustannie obywały się spotkania.
Oprócz stoisk wydawców angielskich na targach obejrzeć można było książki z całego świata.
Polscy wydawcy zgrupowani byli na dużym stoisku Instytutu Książki.
Spotkania z agentami odbywały się na piętrze, które zastawione było stolikami. To, co widzicie na zdjęciu, to zaledwie ułamek przestrzeni.
Muszę przyznać, że współczułam agentom, którzy mieli spotkania co pół godziny od rana do wieczora przez trzy dni… Ci, z którymi spotykałam się w środę po południu, sprawiali wrażenie mocno skołowanych.
W kilku miejscach targów odbywały się ciągle warsztaty, wykłady i spotkania autorskie. Spotkania podzielono na bloki tematyczne, z których jeden poświęcony był tylko Szekspirowi, jako że w tym roku mija 400 lat od śmierci angielskiego barda. Inne koncentrowały się na literaturze dziecięcej, trendach wydawniczych lub na problemach związanych z tłumaczeniami.
Całość mogła wywołać nie tylko zawroty głowy, ale wręcz konkretną migrenę. Na szczęście na mnie nadmiar książek nigdy nie działa przytłaczająco, byłam więc w swoim żywiole, przeglądając, podpytując i zapisując co ciekawsze tytuły.
Brzmi kusząco? Niewątpliwie, jeśli jednak postanowicie się kiedyś wybrać do Londynu, pamiętajcie, że:
- Londyńskie Targi Książki nie są tanie. Trzydniowa wejściówka kosztuje około 30 funtów.
- Jeśli chcecie nawiązać jakieś kontakty, musicie to zrobić przed targami. W trakcie targów nikt nie ma czasu na niezaplanowane spotkania, nie da się po prostu podejść do stoiska dużego wydawcy i pogadać.
- Nie jest to miejsce do kupowania książek. Po prostu ich się tu nie sprzedaje.
Czy mimo to warto jechać? Oczywiście! Choćby po to, żeby zobaczyć, jakie tytuły są lub wkrótce będą na topie, wziąć udział w seminariach i spotkaniach, albo po prostu podpatrzeć życie międzynarodowego świata wydawniczego.
Ja skorzystałam oczywiście z okazji i odwiedziłam kilka ulubionych zakątków, a że spotkania na targach zajmowały sporą część dnia, po mieście snułam się wieczorami. Należy dodać, że w doborowym towarzystwie!
W londyńskim autobusie nocą. Od lewej: Magda (bulgarka.pl), mój osobisty brat, Kasia (Ex libris) i ja. Nie wiem, jakim cudem umknęło nam zrobienie zdjęcia podczas kolejnego wieczoru, kiedy dołączyła do nas Patrycja (Bezszmer).
No Comments