Szukacie idealnej książki na wakacje? Wciągającej, długiej, nie za trudnej, ale też nie banalnej, takiej, do której będzie się chciało wracać przez wiele kolejnych wieczorów, która zaintryguje i nie zmęczy. Lepszej kandydatki nie będzie – „Święte gry” Vikrama Chandry to powieść stworzona wręcz do wakayjnego czytania. Ja przeczytałam ją wprawdzie w okresie najwięszego ruchu w pracy, ale nawet to nie przeszkodziło mi w delektowaniu się przyjemnością związaną z lekturą i chociaż nie spodziewałam się, że zajmie mi prawie miesiąc, to teraz żal mi, że się już skończyła…
Bohaterem „Świętych gier” jest przynajmniej pozornie Sartadź Singh, nieco cyniczny i zmęczony życiem policjant zamieszkujące jedno z najbardziej niezwykłych miast świata, miasto, które zawiera w sobie całe Indie – Bombaj. Bohater z niego jednak nietypowy, ponieważ czasem zdarza mu się zniknąć nawet na całe 100 stron – w skali 1000-stronicowej powieści to wszak nie tak długo. Palmę pierwszeństwa odbiera Sartadźowi Ganeś Gaitonde – bombajski mafioso, którego poznajemy na początku powieści w okolicznościach niezbyt przyjemnych – Gaitonde odstrzeliwuje sobie głowę. 1000 stron zajmie opowieść o tym, dlaczego to zrobił i jak w ogóle został bhai, czyli gangsterem. Opowieść tę chciałby tez poznać Sartadź, jemu jednak przychodzi to ze znacznie większym trudem niż czytelnikowi, musi bowiem po drodze rozwiązać sporo pomniejszych, ale równie dla nas fascynujących spraw, musi zakochać się, pochować przyjaciela, odnaleźć bombę i sens życia. Vikram Chandra nie oszczędza bowiem czytelnika i prezentuje nam Bombaj jako mateforę Indii, a Indie to wielki worek i wiele rzeczy w nim można znaleźć. Im dłużej jednak czytamy, tym bardziej pochłania nas ten drobiazgowo sportretowany bombajski mikrokosmos, a szczegóły i wątki poboczne zamiast rozpraszać, zaczynają się dopełniać i przeplatać.
Jak na thriller przystało, napięcie rośnie z każdą kolejną setką stron, ale jednocześnie – to ciekawe – przestaje być istotne. Istotne staje się nie jak brzmi rozwiązanie zagadki (chociaż nie powiem, czytałam coraz szybciej, żeby już wszystkiego się dowiedzieć), ale dlaczego brzmi ono tak właśnie.
Jednym z najbardziej niezwykłych elementów układanki, która są „Święte gry”, jest język. Podobnie jak w przypadku fabuły, tak i w warstwie językowej Candra nie ma litości dla czytelnika – książka naszpikowana jest wyrazami i zwrotami w hindi i innych językach używanych w Bombaju, w dodatku nie są one nawet wyróżnione kursywą. Na końcu książki znajduje się 16-stronicowy słowniczek, ale sięganie do niego co chwilę bywa dość uciążliwe. Ponieważ jednak literatura bez języka istnieć nie może i to właśnie język jest jedynym narzędziem, które może przenieść nas w taki świat istniejący na pograniczu rzeczywistości i wyobraźni, zamiast zżymać się na trudności w czytaniu, lepiej dać się ponieść w obce linwistycznie rejony. Ja szybko postanowiłam przestać sprawdzać wszystko w słowniczku i tylko sporadycznie do niego sięgałam, a po kilkuset stronach stwierdziłam ze zdziwieniem, że zaczynam myśleć w tej mieszance hindi i polskiego. Teraz wydaje mi się, że właśnie te wtrącenia są czynnikiem dodającym tej książce najwięcej uroku. Właściwie jedynym moim zastrzeżeniem jest to, że nikt z moich znajomych tej książki jeszcze nie czytał i raczej nie zrozumieją, jeśli wyrwie mi się powiedzenie typu behenćodowy korek lub dam ci zaraz w gand;) A po spędzeniu wielu godzin w towarzystwie ludzi, którzy pieszczotliwie mówią do siebie „ty ćutijo” (ty draniu) łatwo się do miękko brzmiących wyzwisk przyzwyczaić. Muszę jednak przyznać, że dla osób, które tak jak U lubią rozumieć każde pojedyncze słowo ta książka może okazać się nieco męcząca.
Sporo radości sprawi książka fanom Bollywoodu, ponieważ bollywoodzkie filmy są w niej wciąż obecne, wspominani są aktorzy tacy jak Dev Anand czy Aiśwarya Rai, koledzy Sartadźa naśmiewają się z jego filmowego gustu, a Gaitonde podśpiewuje sobie przeboje z kina, a nawet kręci własny film. Ja wielką fanką Bollywoodu nie jestem, aczkolwiek od czasu do czasu z fascynacją oglądam ich produkcje, tym niemniej ten apsekt powieści też wydał mi się ciekawy.
Rozpisałam się, ale tak obszerna książka zasługuje na obszerny wpis. Żal mi rozstawać się z Sartadźem Singhiem i Ganeśem Gaitonde, żał mi opuszczać brudny, zakorkowany, skorumpowany Bombaj. Muszę powstrzymywać się, żeby od razu nie pobiec do księgarni po drugą wydaną u nas książkę Vikrama Chandry – zbiór opowiadań „Miłość i tęsknota w Bombaju”, i to pomimo iż za opowiadaniami nie przepadam. Tym bardziej chętnie zamówię sobie pierwszą powieść Chandry, niestety nie wydaną u nas jeszcze „Red Earth and Pouring Rain”. „Święte gry” mają swoje wady – część wątków jest zdecydowanie zbędna, czasem trudno się połapać, gdy autor rozwiązuje zagadkę sprzed 600 stron, lub gdy wprowadza kolejne podobnie się nazywające postaci. Te mankamenty nie mogą jednak zatrzeć ogólnego wrażenia, iż „Święte gry” to porywająca, epicka opowieść o jednym z najbardziej fascynujących miejsc świata, dlatego polecam Wam ją z pełnym przekonaniem.
No Comments