dzielnica fikcji

Musimy porozmawiać o Kevinie

8 lipca 2008

  

Większość z nas ociąga się przed sięgnięciem po książkę, której temat jest ciężki i przygnębiający. Niektórzy po takie książki nie sięgają w ogóle, czytając raczej „ku pokrzepieniu serc”. Inni rzadko, ponieważ chociaż cenią sobie książki dobrze napisane, czytają przede wszystkim dla przyjemności, a trudno ukryć, że łatwiejsza przyjemność płynie z dobrego kryminału, książki obyczajowej czy historycznej niż z psychologicznie ciężkiej powieści. Ja staram się nie unikać książek trudnych, chociaż oczywiście nie zawsze mam na nie ochotę. Książka Lionel Shriver, którą czytałam przez ostatnie kilka dni, nie zachęca do lektury swoim tematem, ale świetne recenzje i nagroda Orange Prize 2005 dla mnie były silną pokusą. Na szczęście nie odstraszyła mnie koszmarna okładka (bije na głowę nawet ksiązkę Lippman) i wyjątkowo nieładne i niewygodne w czytaniu, źle się otwierające wydanie Videografu. Opłaciło się, przeczytałam bowiem jedną z najlepszych książek w tym roku, książkę poruszającą, taką, o której nie można przestać myśleć i o której chce się rozmawiać. Tytuł jest wyjątkowo trafny – „Musimy porozmawiać o Kevinie.”

Książka Lionel Shriver to powieść epistolarna o nastolatku, który zamordował w szkole dziewięcioro swoich kolegów, nauczycielkę oraz pracownika bufetu, a przede wszystkim o jego rodzinie. Tworzą ją listy pisane przez Evę, matkę Kevina, do męża, z którym musiała się rozstać. W listach tych Eva wspomina i analizuje ich wspólną historię, od czasów przed urodzeniem dziecka aż do feralnego dnia, określanego enigmatycznie jako Czwartek. Historia ta jest przeplatana relacjami z odwiedzin u Kevina w więzieniu dla nieletnich. Narracja pierwszoosobowa, trudna i często zwodnicza, tutaj sprawdza się znakomicie. Eva jako narratorka jest całkowicie niewiarygodna i nieobiektywna, a jednak jej wiedza o tym, jak historia Kevina się kończy, daje jej niejako prawo do wysnuwania daleko posuniętych wniosków. Wieloznaczność i niemożność obiektywnego spojrzenia na całą historię powodują, że jest ona tym bardziej fascynująca.

Książka porusza temat bardzo aktualny w Stanach. Pytanie “dlaczego” zadawane było przez większość Amerykanów po masakrze w Columbine i wielu innych, które miały tam miejsce w ostatnich latach. Shriver również pyta, przede wszystkim jednak zastanawia się, na ile rodzice ponoszą odpowiedzialność za złe czyny swojego dziecka, a na ile zło tkwi w nim od urodzenia. Innymi słowy, konflikt “geny czy wychowanie”, ale bez żadnych uproszczeń i z mnóstwem nieodpowiedzianych pytań.

Pozornie rodzina Kevina jest idealna. Zamożni, biali, domek na przedmieściach, wiele pasji, własna firma, sukcesy zawodowe. Gdy jednak wnikniemy głębiej w ich życie rodzinne, wszystko zaczyna się sypać. Eva nigdy nie chciała dziecka. Pod wpływem impulsu zdecydowała się na ciążę, głównie dlatego, że jej mąż chciał być ojcem i w posiadaniu dzieci widział nadzieję na nadanie sensu swojemu życiu. Eva sądziła, że instynkt macierzyński pojawi się samoistnie – niestety, tak się nie stało. Po porodzie zapadła na klasyczną depresję i nie była w stanie pokochać swojego synka. Nie znalazła jednak zrozumienia u męża, nikt jej nie pomógł, a w dodatku Kevin był dzieckiem trudnym, płaczącym i złośliwym. A może to właśnie dlatego, że od początku został odrzucony przez matkę, był złośliwy i płaczący?

Ojciec również otrzymuje swoją porcję winy. Zaślepiony miłością do syna, nie zauważa, że kocha swoje wyobrażenie o idealnym dziecku, od którego Kevin był daleki. Każde przewinienie chłopca traktował jako niezawinione, usprawiedliwiał go i wybielał, ze wszystkich sił podtrzymując chyba także w sobie fikcję, że Kevin jest grzecznym, normalnym dzieckiem. Zamiast pomóc matce pokochać chłopca, traktował ją jako złą matkę, nie wspierał i nie rozumiał. Wierzył, że dziecko nada sens jego życiu i dawał to Kevinowi do zrozumienia, nie widząc, że to zbyt wielkie obciążenie dla małego chłopca.

Oboje popełniają tyle błędów, że łatwo byłoby obarczyć ich całą winą za to, co się stało. Autorka jednak nie uznaje prostych rozwiązań i zasiewa ziarno wątpliwości, czyniąc Kevina tak złym, jak tylko złe dziecko może być. Opiekunki rzucały pracę po kilku dniach, rodzice przenosili swoje dzieci do innych grup w przedszkolu, aby nie miały kontaktu z Kevinem. Im chłopiec jest starszy, tym poważniejsze są jego występki, a gdy na świat przychodzi siostra, słodka i grzeczna, sytuacja w rodzinie zaczyna wymykać się spod kontroli.

Każda recenzja będzie spłyceniem tej książki. Na początku czytało mi się ją dość opornie. Byłam wściekła na Evę za to, że jest taką zimną, wyrachowaną, zaślepioną matką. Im dalej jednak, tym więcej wątpliwości miałam w głowie i tym bardziej wciągająca stawała się cała historia. Jeśli przyjmiemy, że czyn Kevina był odpowiedzią na wychowanie, które otrzymał od rodziców, to dlaczego jego siostra jest całkiem inna? Ona wprawdzie otrzymała bezwarunkową miłość matki – Eva bardzo chciała mieć drugie dziecko, być może jako swego rodzaju zadośćuczynienie za trudy pierwszego macierzyństwa, jednak jej mąż córki nie pragnął i nigdy nie pokochał jej tak, jak Kevina, więc ona również nie otrzymała pełnej i jednakowej miłości obojga rodziców. Które z rodziców zawiniło bardziej – samolubna, zimna matka czy zaślepiony, przesłodzony tatuś? Czy tragedii można było uniknąć? I wreszcie – jak dalej żyć ze świadomością, że się urodziło i wychowało mordercę?

Dopiero po skończeniu lektury uderzyło mnie, jak znaczące są imiona jej bohaterów. Eva, pierwsza kobieta, która podaje jabłko, ta, która namawia do grzechu – tutaj matka, która swoim zachowaniem popycha syna do morderstwa. Kevin – Kain? Po angielsku Cain wymawia się podobnie jak Kevin. Czarna owca w rodzinie, a jednocześnie uosobienie wrodzonego zła. Mąż to Franklin – trudno o lepsze imię dla człowieka wierzącego we wszystkie ideały Ameryki, uczącego syna na pamięć Deklaracji Niepodległości i przekonanego, ze jeśli jest się dobrym Amerykaninem, nic złego nie może człowieka spotkać. Wreszcie siostra, Celia. Imię pochodzi od łacińskiego cealum – niebo, i Celia jest rzeczywiście niebiańska, jest uosobieniem dobra. Drugim znaczeniem tego imienia jest “ślepa”, co jest tym bardziej właściwym, aczkolwiek przewrotnym określeniem siostry Kevina, nie zdradzę jednak, dlaczego, nie chcąc wyjawiać sekretów fabuły.

Bo owszem, mimo że od początku wiemy, czym to się wszystko kończy, powieść trzyma w napięciu i zawiera sporo niespodziewanych zwrotów akcji. Zaś samo zakończenie jest moim zdaniem majstersztykiem – dla mnie jedno z bardziej zaskakujących zakończeń jakie czytałam. Wszystko to razem składa się na to, że czuję przemożną potrzebę dyskusji o tej książce, byłaby to więc z pewnością idealna lektura dla różnych klubów książki. Autorka poruszyła tematy niewygodne, takie, o których nie lubimy rozmawiać – jak to się dzieje, że pozornie idealne życie niesie z sobą taką pustkę, dlaczego decydujemy się na dzieci, gdy ich tak naprawdę nie chcemy i co może to za sobą pociągać, czy dziecko może być złe, po prostu złe i czy można mu pomóc – i napisała to w taki sposób, że nie sposób się od tych pytań opędzić. Musimy porozmawiać o Kevinie – przeczytajcie koniecznie tę książkę.

Moja ocena: 6/6

Lionel Shriver „Musimy porozmawiać o Kevinie”

Tłum. Krzysztof Uliszewski

Wydawnictwo Videograf II 2008

 

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply