Gatunkiem literackim, który stał się ostatnio niezwykle modny, tak w Polsce jak i za granicą, jest tak zwana „young adult fiction”, czyli powieść na „młodych dorosłych”. I nie tyle chodzi tu o osiemnastolatki, ile o ludzi młodych duchem, którzy lubią czasem (niektórzy nawet częściej niż czasem) przeczytać powieść, która właściwie powinna przypaść do gustu gimnazjalistom.
Becca Fitzpatrick rzuciła pracę w służbie zdrowia, aby tworzyć takie właśnie książki, i niewątpliwie odniosła sukces, także na polskim rynku. Wystarczy przejrzeć kilka przypadkowych recenzji „Szeptem”, pierwszego tomu cyklu – właściwie trudno znaleźć słowa krytyki. Chociaż więc nie jestem ogromną fanką tego typu literatury, od czasu do czasu po nią chętnie sięgam, choćby dla odprężenia, dlatego z pozytywnym nastawieniem zabrałam się do lektury „Crescendo”. Idąc za radami innych blogerów, postanowiłam zacząć od lektury pierwszej części. I niestety – „Szeptem” rozczarowało mnie na całej linii. Być może byłam zbyt pozytywnie nastawiona, ale spodziewałam się książki wciągającej i dobrze napisanej, tymczasem wiele scen po prostu mnie znudziło. Dopiero pod koniec akcja trochę przyspieszyła, ale generalnie byłam raczej zdumiona tym, że książka zebrała aż tyle pochwał. Do „Crescendo” podeszłam więc jak pies do jeża, i prawdopodobnie to ostrożne nastawienie sprawiło, że druga część podobała mi się dużo bardziej.
Cykl przedstawia historię Nory, skoncentrowanej na nauce nastolatki, która zakochuje się w upadłym aniele. Patch jest oczywiście niesamowicie przystojny i generalnie jest ucieleśnieniem marzeń, no, może pomijając jego niepokojącą tajemniczość i skłonność do zbyt częstego przebywania w towarzystwie Marcie, której Nora nie znosi. „Crescendo” to całkiem dobrze napisana historia zakochanej nastolatki, ze wszystkimi zrywami, rozczarowaniami, zazdrością i zerwaniami. Jest tylko jedno „ale” – elementy nadprzyrodzone. Wbrew szczerym chęciom nie mogę zrozumieć, po co w tej powieści aniołowie, archaniołowie, upadli aniołowie i jeszcze jedna tajemnicza rasa – nefile. Rozumiem, że teraz jest to w modzie i nikt nie będzie chciał czytać o nastolatce zakochanej w koledze z klasy – musi on okazać się wampirem, wilkołakiem lub przynajmniej aniołem. Ale tutaj ten świat ponadnaturalny jest jakoś mało spójny, mało logiczny. Dlaczego archaniołowie polują na Patcha? Po co upadłym aniołom czyjeś ciało na dwa tygodnie w roku? Jaki jest w ogóle cel istnienia ich wszystkich? Rozumiem funkcję anioła stróża, którą przez jakiś czas pełni Patch, ale cała reszta? Co więcej, obawiam się, że nie dowiemy się tego w kolejnych częściach cyklu, bo wygląda na to, że zbudowanie kompletnego i uzasadnionego świata, w którym te wszystkie istoty współistnieją ze sobą nie mieści się w celach autorki. I prawdopodobnie słusznie, bo jak widać większości czytelników w ogóle to nie przeszkadza.
Trzeba przyznać zresztą, że jeśli daruję sobie rozważania nad sensem tego wszystkiego, powieść jest całkiem przyjemna. Na początku „Crescendo” pojawiają się jeszcze dłużyzny, potem jednak akcja rozkręca się i całość sprawia coraz lepsze wrażenie, aby pod koniec wciągnąć bez reszty. Ostatecznie więc zostałam kupiona – losy Nory i Patcha zaintrygowały mnie na tyle, że będę z przyjemnością czekać na ciąg dalszy.
Moja ocena: 4-/6
No Comments