Kto by pomyślał, że w naszym wielokulturowym świecie można jeszcze o zderzeniu światów pisać świeżo i zaskakująco. Zazdroszczę Czechom Petry Hůlovej, która ma wiele do powiedzenia i potrafi zrobić to w prosty i zapierający dech w piersiach sposób. Zachwyciła mnie jej pierwsza wydana w Polsce powieść, „Czas Czerwonych Gór” i rzuciłam się na kolejną, gdy tylko zauważyłam ją w księgarni, zdumiona, że nigdzie o jej wydaniu nie czytałam. Okazała się jeszcze lepsza, dojrzalsza, tak przejmująca, że nawet w ciepły majowy wieczór przeszył mnie lodowaty dreszcz, gdy przewróciłam ostatnią stronę.
Co się stanie, gdy przyzwyczajony do wygód Europejczyk, nieco zaokrąglony, dobroduszny i naiwny, trafi do małej wioski w środku tajgi, gdzie ludzie są podejrzliwi, zamknięci i twardzi? Właściwie trudno powiedzieć, co zagnało do Charynia Duńczyka Hablunda. Etnografia stała się jego nowym hobby, podjętym z takimż entuzjazmem, jak i ignorancją. Wyprawa, w którą wyrusza wyposażony w „latarki, noże, rolkę papieru ściernego, peleryny, siekierki, worek duńskich słodyczy”, zapakowane w „plecak tak wielki, że nawet nie zmieścił się w lustrze, wiszącym w przedpokoju”, staje się jego przeznaczeniem. Sześćdziesiąt lat później w ślad za nim wyrusza kolejny naiwny Duńczyk, może nieco ostrożniejszy, ale równie nieprzygotowany Erske. Ich historie przeplatają się, tworząc coraz spójniejszy obraz świata, w którym odmienność nie ma racji bytu.
Wszystkich mężczyzn w powieści coś gna. Hablund i Erske wyruszają w miejsce tak obce i tak odległe, że wydaje się mitem. Kolejny bohater, Fiedia, jest prowodnikiem na kolei – spędza życie przemierzając Syberię i nawet rodzina założona jakby od niechcenia w Charyniu nie wywołuje w nim ochoty zatrzymania się na dłużej. Kobiety za to czekają. Gdy ich mężczyźni wędrują przez świat, one niczym Penelopa podtrzymują w sobie wiarę w ich powrót. Na Fiedię czeka Elwira, która początkowo podróżowała wraz z nim, potem jednak pogodzona z losem spędza całe miesiące sama. Hablund zostawia dwie żony – Mariane czeka w Danii, zaś Saszka przez sześćdziesiąt lat wychodzi na każdy pociąg w nadziei, że jej małżonek zjawi się w drzwiach wagonu. Mieszkanki Syberii zdają się pogodzone ze swoim samotnym losem. W Charyniu są całe pokolenia kobiet, które noszą wciąż to samo, panieńskie nazwisko, z babki prababki wychowując swoje dzieci bez mężczyzn. Tworzą swoistą wspólnotę i każda kolejna opuszczana przez męża kobieta odnajduje łatwo swoje miejsce.
O ile jednak brak męża nie stanowi w charyńskiej rzeczywistości problemu, to jakakolwiek odmienność musi być wyeliminowana. Smutna i straszna spuścizna polityki sowieckiej, w ramach której niszczono lokalne społeczności, przesiedlano ludzi w obce kulturowo regiony, niszczono mniejszości i dziedzictwo kulturowe sprawiła, że ludzie stracili wszystko, w co wierzyli; zagubili się i została w nich pustka i strach. Ich człowieczeństwo zanikło, i być może dlatego wciąż czują potrzebę wędrowania, w podświadomym poszukiwaniu utraconej tożsamości?
Wędrówka jest jednak niemożliwa, jako że na jakąkolwiek podróż potrzebne jest specjalne zezwolenie, zaś ci, którzy wyjeżdżają samowolnie, narażają swoje rodziny na represje. Strach sprawia, że każdy, kto jest choć trochę inny, staje się zagrożeniem. Dlatego upośledzone dziecko zamyka się na całe życie w szopie, żeby nikt we wsi o nim nie wiedział, a matkę, która zachowuje się dziwnie, wyrzuca z domu, mówiąc jej wnukom, że umarła. A kto może być bardziej odmienny i dziwny niż pulchny cudzoziemiec z tajemniczej Kopiengagi, o której nikt nic nie wie, który nie posiada żadnych stosownych papierów, wszystko chce filmować, a w dodatku jakby nigdy nic odzywa się do więźniów i pogardzanych członków lokalnego plemienia?
Jak w klasycznej tragedii greckiej, wszystko zmierza do straszliwego finału. Dostajemy jego przebłyski, ale nie chcemy w nie uwierzyć, choć zdajemy sobie sprawę, że wszystkie błędne decyzje, które podejmuje Hablund, jego wzbudzająca pogardę spolegliwość, muszą doprowadzić do jego zguby. Czy jednak jego los powtórzy młody Erske? Czy sześćdziesiąt lat później coś się zmieniło? Charyń jest jak conradowskie jądro ciemności, a Erske jest równie prostoduszny i optymistyczny jak młody Kurz, zanim Afryka go odmieniła.
Hůlova po mistrzowsku prowadzi narrację, płynnie przeplatając sceny teraźniejsze i przeszłe, kopenhaskie i syberyjskie. Jej Charyń staje się miejscem nierealnym, mitycznym wręcz, na które czas nie ma żadnego wpływu, choć jednocześnie jest mocno osadzone w realiach historycznych. Czasy wielkiego głodu, straszliwa syberyjska zima, krótki zryw powstańczy lokalnego plemienia pod dowództwem kobiety są tak rzeczywiste, że z niedowierzaniem podnosiłam głowę znad książki w stronę rozbuchanej zieleni za oknem.
„Stacja Tajga” to nie tylko przejmująca analiza losów ludzi, którzy nie potrafią poradzić sobie w zetknięciu z nieznanym. To także trzymająca w napięciu, znakomicie napisana opowieść, która, jak na klasyczną tragedię przystało, wywołuje w czytelniku litość, gniew i przerażenie prowadzące do katharsis. Przeczytajcie na własne ryzyko, oczyszczenie musi boleć.
Moja ocena: 6/6
No Comments