Widziałam kiedyś wykończonego całonocnym ryczeniem jelenia. Stał w wysokiej trawie na Hali Kondratowej, 200, może 300 metrów od schroniska, tuż obok szlaku prowadzącego na Czerwone Wierchy. Z poroża zwisał mu smętnie kłąb suchej trawy, a on wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń. Był wspaniały – potężny, z rozłożystym porożem. Rykowisko jednak wykończyło go tak, że sprawiał wrażenie nieobecnego.
Szlakiem maszerowało sporo turystów. Był słoneczny, wrześniowy dzień, idealny na górską wycieczkę. Ktoś z przejęciem wyjął aparat, zrobił zdjęcie jelenia z Czerwonymi Wierchami w tle. Ktoś inny podszedł o krok bliżej, potem o kolejny. Po kilkunastu minutach rozbawione i hałaśliwe grupki ustawiały się obok jelenia i strzelały sobie selfie. Ten odsunął się kawałek, potem położył w trawie, ludzie jednak nie odpuszczali. Taka okazja nie trafia się często, nikt ze znajomych na pewno nie ma profilowego z jeleniem…
Na szczęście turyści się znudzili i poszli dalej, zostawiając mnie i moich znajomych w stanie lekkiego stuporu. Owszem, też robiliśmy zdjęcia, ale z oddali, starając się nie zakłócić spokoju wycieńczonego zwierzęcia. Po lekturze „Wilka zwanego Romeo” z łatwością umiem sobie wyobrazić, że na miejscu jelenia mógłby się znaleźć nawet niedźwiedź. Wystarczyłoby, żeby zachowywał się spokojnie i przyjaźnie przez dłuższą chwilę, a z pewnością znalazłby się ktoś, kto zapragnąłby zmieścić się w jednym kadrze z pociesznym misiem. A co, jeśli wtedy miś przestałby być tak pocieszny i przyjaźnie nastawiony?
W miasteczku Juneau na Alasce pojawił się pewnego dnia przyjaźnie nastawiony wilk. Początkowo trzymał się na uboczu, potem coraz śmielej zbliżał się do ludzi, a zwłaszcza do psów. Pozbawiony swojej watahy, szukał towarzystwa, zaczepiając o połowę od siebie mniejsze psiaki. Ich właściciele nie wiedzieli, jak się w tej sytuacji zachować. Na Alasce wilków nie brakuje, zazwyczaj jednak schodzą one człowiekowi z drogi. Ten wilk wyraźni szukał kontaktu, jednocześnie jednak był ostrożny i raczej spolegliwy. Uciekał, jeśli podeszło się zbyt blisko, ale wkrótce wracał. Zaczął nawiązywać relacje z niektórymi psami i z niektórymi ludźmi, rozpoznawał ich, a nawet reagował na komendy.
I choć to Alaska, a nie Hala Kondratowa, znalazło się sporo osób, które zaczęły przekraczać granice. Przyprowadzały do wilka dzieci, robiły mnóstwo zamieszania, czasem tłocząc się w jego pobliżu i wprowadzając nerwową atmosferę. Niektórzy próbowali wabić wilka przysmakami. W prasie pojawiają się artykuły o przyjaznym wilku, a do Juneau zaczynają zaglądać turyści. Nie brakuje też takich, którzy chętnie by wilka odstrzelili albo przynajmniej przetransportowali go w bardziej odludne rejony kraju.
Nick Jans od dawna interesuje się wilkami. Dawno temu zamienił broń palną na aparat fotograficzny, przeprowadził się wraz z żoną i psami na Alaskę i marzy o tym, żeby zrobić dobre zdjęcie wilka. Spotykał wilki już wcześniej, wie o nich naprawdę dużo, jednak obecność niezwykłego wilka na obrzeżach miasteczka stawia jego życie na głowie. Jego żona jest równie podekscytowana. Rezygnują z wakacji w tropikach, żeby być bliżej stworzenia, któremu Sherrie nadaje imię Romeo. Oboje próbują poznać wilka bliżej, a Nick spędza mnóstwo czasu tropiąc go, obserwując i martwiąc się o jego los.
„Wilk zwany Romeo” to kronika kilku lat, podczas których Romeo zmienił życie całego miasteczka, a zaraz smutna i przejmująca opowieść o ludziach i wilkach. Mimo tego, że w baśniach i filmach wilk jest zwykle czarnym charakterem, nikt, kto zagłębił się w ten temat, nie będzie miał wątpliwości, że tak naprawdę to nie wilk jest zły. Nick Jans skrupulatnie analizuje wszystkie udokumentowane przypadki ataków wilków na człowieka w Ameryce Północnej, udowadniając tym samym, jak fałszywe są nasze wyobrażenia o tym, że wilki są dla nas groźne. Opisuje wilcze zwyczaje, opowiada o ludziach, którzy z wilkami mieli do czynienia, a nade wszystko stara się odmitologizować to piękne i krzywdzone przez nas zwierzę.
Romeo ujmuje i trudno oprzeć się jego urokowi. Jans snuje swoją opowieść ze swadą i lekkością, jednocześnie jednak nie ucieka przed pewną nostalgią. Trudno podczas lektury oprzeć się złym przeczuciom. Tyle zła wyrządziliśmy już przyrodzie, że kiedy dzikie zwierzę, będące przedstawicielem budzącego tyle emocji gatunku, ufnie przychodzi do nas i staje się częścią naszych żyć, nie umiemy się w tej sytuacji odnaleźć. Piękna to książka, którą warto przeczytać. W sieci znajdziecie sporo zdjęć Romea – obejrzyjcie koniecznie. Są urocze i zadziwiające. A potem pamiętajcie o nich, kiedy ktoś zacznie wam wmawiać, że wilki w naszych lasach stanowią śmiertelne zagrożenie.
Moja ocena: 5/6
"Wilk zwany Romeo" Nick Jans
Tłum. Adam Pluszka
Wydawnictwo Marginesy 2016
No Comments