dzielnica fikcji

Pierwowzór Smauga, czyli "Beowulf" w przekładzie Tolkiena

3 stycznia 2016

Dzisiaj przypada 124 rocznica urodzin Tolkiena, doskonała to więc okazja, żeby wyjąć z półki najnowszą pozycję ze świetnej serii wydawnictwa Prószyński i S-ka. Ich tolkienowskie książki są nie tylko piękne, ale też merytorycznie dopracowane, nic więc dziwnego, że znikają z rynku jak świeże bułeczki. Wiem, co mówię – spróbujcie kupić jedną z wcześniejszych pozycji, na przykład „Legendę o Sigurdzie i Gudrun” albo fantastyczne „Listy”.

„Beowulf” w tłumaczeniu Tolkiena to książka, której wydania większość wielbicieli Tolkiena się nie spodziewała. Oczywiście, wiadomo było, że Tolkien Beowulfa przetłumaczył, ale sam przyznał, że nie jest z tego przekładu całkiem zadowolony. A skoro on sam go nie wydał, dlaczego mielibyśmy go zobaczyć w księgarniach prawie dziewięćdziesiąt lat później? A jednak książka ukazała się, i jest cudownym prezentem nie tylko dla fanów pisarza z Oksfordu, ale także dla wszystkich studentów anglistyki.

Nawet jeśli nie zdawaliście nigdy egzaminu z historii literatury angielskiej, prawdopodobnie spotkaliście się z postacią Beowulfa, jako że jego historia została kilka razy zekranizowana. Dlaczego jednak Tolkien tłumaczył na angielski coś, co jest przecież angielskim poematem? Odpowiedź jest prosta – angielski nie zawsze był angielskim. W czasach, kiedy powstał „Beowulf” (choć nie do końca wiemy, kiedy to było), na wyspach brytyjskich mieszkali Anglowie i Saksoni, mówiący językiem znanym jako staroangielski, który nie przypomina bynajmniej współczesnej angielszczyzny. Tak wyglądają w oryginale pierwsze linijki „Beowulfa”:

Hwæt wē Gār-Dena in geār-dagum

þēod-cyninga þrym gefrūnon,

hū ðā æþelingas ellen fremedon.

Tolkien doskonale znał staroangielski i kochał „Beowulfa”. Założył z kolegami klub literacki, którego spotkania często otwierał recytując powyższy fragment poematu. Stał się ekspertem i został zatrudniony na uniwersytecie w Leeds właśnie jako wykładowca staroangielskiego. Potem przez wiele lat prowadził w Oksfordzie zajęcia z pierwszej części „Beowulfa”. Używał języka staroangielskiego przez wiele godzin dzienne – być może był on mu bliższy niż współczesna angielszczyzna. Kochał ten język, a miłość ta przebija z każdej strony jego komentarzy do tłumaczenia „Beowulfa”.

Książka, którą dostaliśmy, zawiera bowiem dużo więcej niż tylko tekst poematu. Prawie 200 stron stanowią komentarze, a ich lektura jest fascynująca. Tolkien analizuje w nich sam poemat, wyjaśniając poszczególne motywy, nazwy, sytuacje, umieszczając całość w szerszym kontekście, który był mu przecież doskonale znany. Sporo z tych komentarzy mnie zaskoczyło, jak choćby fragment dotyczący chełpliwości głównego bohatera. Tolkien wyjaśnia, że przekonanie o tym, że Beowulf przechwalał się swymi czynami wynika z niezrozumienia słów, których użył poeta. Słowa oznaczające chełpienie się nie były nacechowane negatywnie w języku staroangielskim. Kiedy Beowulf opowiadał o swoich czynach, nie chciał się chwalić – raczej przedstawiał swoje referencje. Cóż – przez wiele lat prowadziłam zajęcia dotyczące cech charakteru Beowulfa, podczas których analizowaliśmy chełpliwość jako jego jedyną wadę. Będę je chyba musiała przerobić.

Komentarze Tolkiena będą jednak ciekawe nie tylko dla osób analizujących sam poemat, ale także dla wszystkich, których interesują tajniki pracy tłumacza. Tolkien miał olbrzymią wiedzę na temat tekstu, nad którym pracował, a mimo to niejednokrotnie miewał dylematy. W swoich komentarzach wyjaśnia, z jakimi problemami się zetknął, dlaczego użył tego, a nie innego słowa, co należało wziąć pod uwagę.

Zauważyliście zapewne, że skupiam się na komentarzach, a nie na samym poemacie. „Beowulfa” jednak oczywiście trzeba przeczytać. To krwawa i wciągająca historia o wojowniku, który stawił czoła trzem potworom. Wielbiciele twórczości Tolkiena z pewnością zauważą podobieństwa między ostatnim z nich, a Smaugiem. Smok, z którym walczy Beowulf, jest tak jak Smaug przerażający i piękny, zionie ogniem, strzeże skarbu i jest tak samo urażony tym, że ktoś próbuje mu go ukraść. Zresztą więcej jest w Beowulfie motywów, które w jakiś sposób pojawiają się w „Hobbicie” i „Władcy pierścieni”, warto więc czytać uważnie.

Należy też wspomnieć, że Tolkien przełożył poemat na prozę. Był to świadomy wybór – wiedział, że nie będzie w stanie oddać precyzyjnie znaczenia poszczególnych zdań, jeśli będzie jednocześnie próbował zachować skomplikowaną formę poetycką. Jego tekst jest jednak dość formalny i napisany nieco archaicznym językiem, niewątpliwie jest też znaczeniowo bardzo bliski oryginału. Jeśli jednak znacie dobrze angielski i chcielibyście przeczytać Beowulfa w wierszowanej wersji, sięgnijcie po przekład irlandzkiego noblisty, Seamusa Heaneya – dzieło geniusza, którym trudno się nie zachwycić.

Polskie wydanie to już oczywiście przekład przekładu – wszak tłumaczki przekładały tekst Tolkiena, który jest tłumaczeniem ze staroangielskiego. Wydawnictwo Prószyński i S-ka jednak zgrabnie wybrnęło z tej sytuacji, umieszczając w książce zarówno polski przekład, jak i oryginalny tekst angielski. Warto dodać, że istnieje polska wersja tłumaczona bezpośrednio ze staroangielskiego oryginału – takiego przekładu dokonał Robert Stiller.

Tolkien nie był ze swojego przekładu zadowolony, jednak mimo to książka, którą otrzymaliśmy, warta jest uwagi. Jego tłumaczenie jest bardzo solidne, czyta się je doskonale (choć przekład Heaneya brzmi dużo lepiej), a przede wszystkim jest uzupełnione fantastycznymi notatkami, które objaśniają tekst i pracę tłumacza. Jakby tego było mało, na końcu książki zamieszczone jest opowiadanie „Sellic Spell”, które Tolkien napisał na motywach „Beowulfa”, i dwie wersje wiersza opowiadającego o walce Beowulfa z Grendelem. Całość składa się na prawdziwą perłę.

 
Moja ocena: 5.5/6
J. R. R. Tolkien "Beowulf: przekład i komentarz"
Tłum. Katarzyna Staniewska "Elring" i Agnieszka Sylwanowicz "Evermind"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply