Dzisiaj nostalgiczny dzień wspominania, dlaczego by więc nie wspomnieć pisarzy, którzy odeszli zdecydowanie nie w porę, a tak chcielibyśmy przeczytać coś więcej ich autorstwa? Złapałam się na tym kiedyś podczas wykładu, że często pojawia się stwierdzenie, że zmarł nagle, przedwcześnie, nie zdążył nic więcej napisać. Nie ma w tym właściwie nic dziwnego – mówię głównie o pisarzach dawnych, którzy żyli w czasach, gdy medycyna nie stałą na zbyt wysokim poziomie i ludzi po prostu żyli krócej. O niektórych tych śmierciach nawet zbyt wiele nie wiemy. Ot, taki Geoffrey Chaucer, autor „Opowieści kanterberyjskich” – zmarł w dość słusznym jak na średniowiecze wieku około pięćdziesięciu kilku lat, ale niewiele o jego śmierci wiadomo. Przypuszcza się jednak, że swojego największego dzieła nie dokończył. W „Opowieściach kanterberyjskich” pielgrzymi zmierzający do Canterbury umilają sobie wieczory, opowiadając historie. Pielgrzymów było dwudziestu dziewięciu lub trzydziestu, towarzyszył im autor opowieści, pojawia się także właściciel gospody. Każda z tych osób miała opowiedzieć cztery historie, łącznie opowieści miało więc być 120, może 124. Chaucer napisał zaledwie 24, chociaż ta liczba też nie jest jednoznaczna, jako że nie wszystkie opowieści są kompletne. Tak czy inaczej, śmierć prawdopodobnie uniemożliwiła autorowi ukończenie projektu, a szkoda, bo „Opowieści kanterberyjskie” są fantastyczne. Nie są u nas tak znane, jak choćby „Dekameron”, a przecież istnieje znakomite polskie tłumaczenie sporych fragmentów. Polecam „Opowieść Młynarza”, dobitnie świadczącą o tym, jak dowcipni, bezpruderyjni i odważni potrafili być średniowieczni pisarze.
Nieukończenie „Opowieści kanterberyjskich” może nie wzbudza powszechnego żalu, ale trzy niedokończone powieści Jane Austen spędzają sen z powiek niejednego z milionów fanów tej pisarki. Mnie jest żal zwłaszcza „Sanditon”, powieści, nad którą pisarka pracowała w trakcie choroby. Właściwie powinniśmy się cieszyć, że udało jej się skoczyć „Perswazje” – pierwsze objawy choroby pojawiły się w pierwszej połowie 1816 roku, a ostatnie dwa rozdziały „Perswazji” zostały napisane w sierpniu. W styczniu 1817 roku Jane zaczęła pisać „Sanditon” (tytuł został nadany później, Jane zatytułowała swoją powieść „The Brothers” – „Bracia”), ale dała radę napisać zaledwie 12 rozdziałów. Przerwała pracę w połowie marca, od kwietnia nie wstawała już z łóżka, a zmarła 18 lipca, w wieku lat 41. Przyczyna śmierci właściwie nie jest znana, hipotez było wiele – choroba Addisona, chłoniak, gruźlica, tyfus… Dla nas ważne jest to, że nie dowiemy się, jak miało się skończyć „Sanditon”, chociaż oczywiście niejedna osoba próbowała napisać swoje zakończenie. Inne niedokończone powieści to „Lady Susan” i „Watsonowie”, naszkicowane wiele lat wcześniej. Jane wracała jednak do starych pomysłów, być może te także by dokończyła, gdyby dane jej było więcej czasu.
W każdym razie, udało jej się ukończyć sześć powieści, podczas gdy inna z moich ukochanych pisarek, Emily Brontë, napisała tylko jedną. „Wichrowe Wzgórza”, powieść wyrastająca ponad swoją epokę, zbyt gwałtowna, namiętna i dzika jak na czasy, w których została stworzona, wzbudzała wielkie emocje już za życia autorki. Nawet siostra Emily, Charlotte, traktowała powieść siostry z lekką rezerwą i wyniosłością. Dla mnie jednak „Wichrowe Wzgórza” są najlepszą, najbardziej wyjątkową spośród wszystkich powieści sióstr Brontë. Wszystkie trzy zmarły wcześnie, Emily jednak jako jedyna zdążyła napisać tylko jedną powieść. Gdy zaczęła chorować, prawdopodobnie na gruźlicę, nie dopuszczała do siebie lekarza. Uważała, że za złe samopoczucie odpowiada ostry klimat północnego Yorkshire i woda, zanieczyszczona przez bliskość cmentarza. Gdy wreszcie zdała sobie sprawę, że jest z nią naprawdę źle, zezwoliła siostrze na wezwanie lekarza, było już jednak za późno. Jako że zmarła zaledwie trzy miesiące po tym, jak pochowano ich jedynego brata, pokojówka twierdziła, że prawdziwą przyczyną jej śmierci było złamane serce.
Śmierć Branwella i Emily mogła z kolei doprowadzić pośrednio do przedwczesnego zgonu najmłodszej z sióstr – Anny. Wkrótce po śmierci Emily Anna złapała grypę, a kilka tygodni później lekarz zdiagnozował suchoty. W przeciwieństwie do Emily, Anna przyjmowała wszystkie zalecane lekarstwa, a nawet zdecydowała się wyjechać nad morze, w nadziei, że łagodny klimat pomoże jej wyzdrowieć. Niestety, tak się nie stało i najmłodsza z sióstr Brontë zmarła w Scarborough niecałe pół roku po śmierci Emily. Zdążyła napisać dwie powieści – „Agnes Grey” i „Lokatorkę Wildfell Hall”, obie wydane niedawno po polsku (wreszcie!)
Kilka lat temu pojawiły się różne teorie, w myśl których to Charlotte miała odpowiadać za przedwczesną śmierć swoich sióstr – podobno zanotowane symptomy bardziej przypominają otrucie niż gruźlicę. Nie wydaje się jednak, aby Charlotte mogła być winna – nie miała żadnego oczywistego motywu. Być może jednak faktycznie śmierć była spowodowana trucizną – epoka wiktoriańska to czasy powszechnego stosowania arszeniku i ołowiu – truciznami nafaszerowane były ściany, meble, zapewne także woda pitna. Łatwo było ulec zatruciu całkowicie nieświadomie. Sama Charlotte zmarła zresztą niewiele później, w wieku lat 38, zaledwie sześć lat po śmierci Anny, w dodatku będąc w ciąży.
Mówiąc o pisarkach, które odmówiły leczenia i nie dopuszczały do siebie lekarza, nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednej Emily, genialnej i ekscentrycznej poetce. Emily Dickinson, autorka prawie 1800 wierszy, to pisząca w zaciszu swojego pokoju eremitka, która przez mnie więcej trzydzieści ostatnich lat życia prawie nie wychodziła z domu, rzadko opuszczając nawet swój pokój. Przyjmowała gości, ale rozmawiała z nimi przez uchylone drzwi, nawet w pogrzebie swojego ojca uczestniczyła stojąc w oknie. Podobno, gdy zachorowała, pozwoliła lekarzowi obejrzeć się z odległości kilku metrów – stanęła na chwilę w drzwiach, a następnie czekała na diagnozę. Trudno się dziwić, że leczenie nie okazało się skuteczne. Być może to jedynie anegdota, na pewno jednak Emily zmarła dość wcześnie, w wieku lat 55. Zresztą jej wieloletnie, dobrowolne odosobnienie mogło też być spowodowane chorobą, na przykład agorafobią lub innymi lękami.
Nie tylko choroby zabijały przedwcześnie pisarzy. Christopher Marlowe, genialny konkurent Szekspira, przez niektórych uważany za potencjalnie lepszego dramatopisarza, zginął w dość tajemniczych okolicznościach w wieku lat 29. Według oficjalnej wersji wydarzeń, Marlowe pokłócił się w gospodzie ze swoim towarzyszem, wyjął sztylet, ranił go, a ten w odwecie wbił mu ten sam sztylet w oko. Ponieważ jednak nie wezwano koronera, a świadkowie wydarzeń są całkiem niewiarygodni, większość biografów nie wierzy w tę wersję. Działo się to w epoce elżbietańskiej, która nie była bynajmniej spokojnym i bezpiecznym czasem. Praktycznie wszyscy spiskowali, szpiegowali, donosili i mordowali. Marlowe był prawdopodobnie rządowym szpiegiem, jego zabójca pracował dla kardynała Walsinghama. 10 dni wcześniej Marlowe miał zostać aresztowany w ramach akcji skierowanej przeciwko heretykom, ale z niejasnych powodów do aresztowania nie doszło. Rozmaite teorie na temat tego, kto mógł zlecić zabójstwo Marlowe’a dostarczają zajęcia kolejnym pokoleniom biografów. Nie sądzę jednak, że jest to wystarczająca rekompensata za nienapisane sztuki i ewentualną rywalizację z Szekspirem.
Nie trzeba zresztą sięgać tak daleko w przeszłość, żeby znaleźć pisarzy, którzy odeszli za wcześnie. Chyba każdy słyszał o Stiegu Larssonie, który zmarł, zanim drukiem ukazała się jego trylogia Millenium. Nie doczekał swojego spektakularnego sukcesu, co więcej – nie zdążył cyklu dokończyć, jako że podobno planował napisanie kolejnych części. Krążą plotki, że co najmniej jeden tom został być może napisany, ale skomplikowane sprawy spadkowe i konflikt między rodziną pisarza a jego partnerką życiową sprawiają, że tekst ten nie ujrzał jeszcze światła dziennego.
Takich zbyt wczesnych śmierci było oczywiście dużo więcej. Polska straciła wspaniałych, młodych poetów podczas Powstania Warszawskiego, wśród nich Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, którego nazywano nowym Norwidem. Angielscy poeci romantyczni często odchodzili młodo – John Keats zmarł na gruźlicę w wieku lat 26, a większość swoich wierszy napisał w ciągu ostatnich dwóch lat życia. Percy Bysshe Shelley jako zaledwie trzydziestolatek utonął podczas pozornie bezpiecznego rejsu po Morzu Śródziemnym. George Byron miał 36 lat, gdy, podczas pobytu w Grecji, gdzie uczestniczył w walkach o niepodległość kraju, złapał ostre przeziębienie. Lekarze zaordynowali jedną z najpopularniejszych wówczas kuracji, czyli puszczanie krwi. Niestety, narzędzia użyte do zabiegu nie były sterylne, wdało się zakażenie i Byron zmarł na sepsę.
Mimo wszystko, lepiej chyba jednak wspominać to, co napisali, niż żałować tekstów, których nie było. Może, tak jak Emily Brontë, „płonęli zbyt jasno dla tego świata”?
No Comments