Wiecie, na czym polega problem z większością serii fantastycznych, a zwłaszcza tych adresowanych do młodzieży? Ich autorzy nie wiedzą, kiedy skończyć. Dobrze się zapowiadająca seria „Gone” Michaela Granta, dość sztampowi, ale początkowo w miarę ciekawi „Błękitnokrwiści”, „Jutro” Marsdena. Tak naprawdę nawet wspaniała saga George’a R. R. Martina, teraz powszechnie znana dzięki serialowi HBO, straciła już impet i ostatni jak dotąd wydany tom nieco rozczarowuje. Na szczęście są jednak autorzy, którzy ewidentnie mają pomysł na całość już w momencie pisania pierwszej części i wiedzą, kiedy skończyć, żeby czytelnika zostawić na półoddechu, wciąż zauroczonego. Potrafiła to zrobić J.K. Rowling, która wprawdzie rozciągała kolejne tomy cyklu o Harrym Potterze coraz bardziej, ale jednocześnie widać było, że realizuje wcześniej stworzony plan. Potrafiła się też oprzeć pokusie kontynuowania sagi i pożegnać z Harrym Potterem w odpowiednim momencie. Do takich konsekwentnych autorek można też zaliczyć Lauren Oliver.
„Requiem” to trzeci tom trylogii opowiadającej o świecie, w którym miłość została uznana za niebezpieczną chorobę zakaźną. Trylogii adresowanej do nastolatków, ale na tyle dobrze napisanej, mądrej i przemyślanej, że z przyjemnością może przeczytać ją każdy. W pierwszych dwóch częściach Lena odkrywa, że wszystko, czego ją uczą w szkole i w domu, jest nieprawdą – miłość nie prowadzi do śmierci, zaś zabieg, który na nią uodparnia, nie ratuje ludziom życia, lecz czyni ich spolegliwymi i łatwymi do kontrolowania. Ucieka więc ze swojego rodzinnego Portland do dziczy, mając nadzieję na może ciężkie, ale proste i szczęśliwe życie z chłopakiem, dla którego zaryzykowała wszystko. Niestety, nic nie idzie tak, jak miało – Alex zostaje schwytany, być może zabity, zaś świat po drugiej stronie muru jest bardziej okrutny i chaotyczny, niż się spodziewała.
„Requiem” prowadzi zarówno Lenę, jak i nas, z powrotem do Portland. Tym razem mamy okazję porównać życie po obu stronach muru ze wszystkimi jego najgorszymi stronami. Lena zmaga się z brudem, lękiem i chaosem. Podobny chaos panuje w jej uczuciach. Miłość nie jest już bezpieczną przystanią, okazuje się prawie tak niebezpieczna, jak jej wmawiano w dzieciństwie. Z trudem zdobyta wolność może być ciężarem, zaś dzikość świata i ludzi żyjących poza murem przeraża.
Lena nie ma jednak możliwości zajrzenia za mur i sprawdzenia, co by było, gdyby została. My zyskujemy taką okazję dzięki Hanie, dawnej przyjaciółce Leny, teraz już „wyleczonej” i czekającej na swój bajkowy ślub z nowym burmistrzem. Zabieg, który miał przynieść spokój, nie okazał się dla Hany taki, jak się spodziewała. Męczą ją sny o Lenie, odczuwa wyrzuty sumienia, niepewność i lęk. Żyje w świecie, który powinien być idealny, a jednak wciąż dręczy ją niepokój i poczucie pustki.
Domyślamy się, że ich losy przetną się raz jeszcze, i z niepokojem czekamy na finał. Tak łatwo można go było zepsuć! A jednak autorka nie tylko poradziła sobie znakomicie, ale wręcz sprawiła, że książka nabrała znacznie większej mocy. Piękne, symboliczne zakończenie zostawia czytelnika z wieloma pytaniami, ale i z tematami do rozmyślań, zaś całość staje się jeszcze ciekawsza.
Świetny cykl, jedna z lepszych książek dla młodzieży, jakie przeczytałam w ostatnich latach. Ponieważ poprzednia książka Lauren Oliver, „7 razy dziś”, również bardzo mi się podobała, wiem, że będę wyglądać kolejnych jej książek i kolekcjonować je dla mojej córki, która na pewno za kilka lat przeczyta je z zapartym tchem.
Moja ocena: 5/6
No Comments