Agnieszka_azj i jej Mały pokój z książkami to nieocenione źródło dla każdego czytającego dzieciom rodzica. Taki drogowskaz internetowy, bardzo wiarygodny. Gdy zaczynamy czytać dziecku, ilość dostępnych książek przytłacza. Nasze lektury z dzieciństwa stanowią ich ułamek zaledwie, jak się w tym połapać? Agnieszka pisze od lat, regularnie, ciekawie i wybiera tytuły bardzo starannie. Jej dzieci to prawdziwe mole książkowe, i nic dziwnego. Czytając jednak jej bloga od lat, chciałam wiedzieć więcej o tym, co czyta sobie samej, słowem, o dorosłych książkach, których w Małym pokoju raczej nie znajdziemy. Cykl Poniedziałkowy gość stanowi znakomity pretekst, aby poprosić ją o uchylenie rąbka tajemnicy – jesteście ciekawi? Zapraszam!
………………………………………………………………………………………………………………………….
Moja ulubiona książka – to zależy od tego, jak zdefiniujemy słowo: ulubiona. Czy to będzie ta, do której wracałam najwięcej razy ? Czy ta, która zrobiła na mnie wrażenie największe, ale nie miałam już ochoty do niej nigdy wracać ? Czy może ta, którą czytałam ostatnio ? Przeglądając półki w poszukiwaniu tej najbardziej ulubionej trafiłam na taką, która jest ze mną najdłużej czyli „Opowieści mojej żony” Mirosława Żuławskiego.
Moja przyjaźń z nią zaczęła się wiele lat temu od… Teatru Telewizji. To był cykl króciutkich spektakli, właściwie monodramów Zofii Kucówny, wyreżyserowanych przez Adama Hanuszkiewicza, który występował tam w roli Męża – narratora. Należało do niego kilka zdań wprowadzenia, ale sedno tych spektakli stanowiła opowieść Żony. Bardzo lubiłam je oglądać i było mi smutno, kiedy się skończyły.
Wkrótce potem, buszując po biblioteczce rodziców, trafiłam na niepozorny liliowy tomik pod znajomym tytułem. Mam go do dziś i z co jakiś czas z przyjemnością wracam do tamtego świata tak odległego od naszego, mimo że dzieli nas zaledwie kilka pokoleń. Do dziś, czytając te historie, słyszę głos Zofii Kucówny, przypomina mi się jej wyraz twarzy, intonacja i gesty, które przy tym wykonywała.
Te opowieści z odległego świata niosą ze sobą mądrości ponadczasowe. Na każdym etapie mojego życia znajduję w nich coś nowego, dostrzegam coś, czego nie zauważałam przedtem. Jestem bardzo ciekawa, co się w nich jeszcze kryje, co czeka na mnie starszą o kolejne lata i doświadczenia.
Książka, która zmieniła moje życie – znów trudny wybór. Przebiegłam w myślach lata, które mam za sobą, w poszukiwaniu zmian wywołanych książkami i doszłam to wniosku, że najbardziej zmieniła je ta, która w moim życiu była pierwszą ulubioną, bo to od niej zaczął się mój nałóg 😉
„Abecadło krakowskie” Wandy Chotomskiej nie było moją pierwszą książką, ale jest pierwszą, którą pamiętam. Uwielbiałam ją, znałam ją na pamięć i na niej właśnie nauczyłam się czytać. Sympatyczna rymowana historia wędrówki Słoneczka po Krakowie, w której każdej literze alfabetu przypisane było jakieś ważne miejsce w tym mieście. Dzięki niej nie tylko nauczyłam się alfabetu, ale także poznałam Kraków na długo przedtem, zanim tam pojechałam. A kiedy już zobaczyłam go na własne oczy… rozczarowałam się srodze. Kraków wczesnych lat siedemdziesiątych „w realu” nie dorastał do tego z ilustracji Jana Marcina Szancera, szczególnie w mroźną, ale bezśnieżną zimę.
Mało znana książka, która zasługuje na większą uwagę – tu wybór w zasadzie był prosty, choć kiedy powiedziałam o tym mojej najstarszej córce, zdziwiła się: :”Mamo, przecież to jest lektura szkolna, a Ty mówisz, ze mało znana ?” Lektura lekturą – z trzech moich córek tylko jedna miała szczęście (a może wręcz przeciwnie ? 😉 omawiać ją w szkole. Za to znajomi dorośli, pytani o nią, zgodnie twierdzili, że nie znają. Tą książką jest „Córka czarownic” Doroty Terakowskiej.
„Mamo, przecież to baśń !” powiedziała jeszcze Ania. To prawda, ale ja do baśni dorosłam dopiero sama mając dzieci. Tę baśń o dziewczynce wychowywanej przez czarownice, o kraju podbitym przez barbarzyńskich Najeźdźców, o Pieśni Jedynej przekazywanej z pokolenia na pokolenie i o przepowiedni w niej zawartej można odczytywać na wiele sposobów. Można w niej widzieć opowieść o sensie życia i sednie człowieczeństwa (lub kobiecości, jeśli chcemy analizować ją feministycznie ;-)), albo przypowieść o dorastaniu do władzy i odpowiedzialności, która się z nią wiąże. Można też odczytywać ją jako pewną alegorię losów Polski – pamiętając, że Dorota Terakowska pisała ją w latach osiemdziesiątych, kiedy po stanie wojennym nie mogła pracować jako dziennikarka.
Z „Córką czarownic” wiąże się dla mnie wspomnienie naszego rodzinnego rejsu po Mazurach kilka lat temu. Wieczorami czytałam ją na głos przy świetle latarki – czołówki i wszyscy – od mojego Męża po najmłodszą, wówczas siedmioletnią Julkę – słuchali z zainteresowaniem. Kiedy teraz sięgam po tę książkę powracają do mnie tamte mazurskie wieczory, szum wiatru, fale uderzające o łódkę…
No Comments