Podróż „dookoła świata, dookoła siebie”, „żeby zgubić siebie i ponownie odnaleźć”. Te urywki z okładki „Przebłysku” Roberta Rienta niepokojąco przywodzą na myśl książki Coehlo. Ale jest też blurb Pawła Cywińskiego, który raczej nie poleciłby podróżniczego kiczu, a i autor raczej wyrobił sobie już nie najgorszą markę. Postanowiłam przeczytać, tym bardziej, że co by nie mówić, wizja ucieczki w podróż jest mi bliska. Oczywiście wiem, że nie da się rozwiązać problemów, zmieniając po prostu miejsce pobytu, wystarczająco często czytam Thoreau. A jednak to kusząca wizja i tyle.
Robert Rient ją zrealizował. Spakował życie w kartony, rzeczy niezbędne upchnął w plecaku i wsiadł w pociąg na Syberię. Już na pierwszych stronach przyznał, że jednym z powodów wyjazdu jest nawracająca myśl o tym, by umrzeć. Jedziemy więc z nim koleją, a potem dalej, do Azji, Ameryki, na środek oceanu, przyglądając się, sprawdzając, czy mu taka podróż pomoże.
Na szczęście już pierwsze strony przekonują, że nie będzie to podróż w stylu „Alchemika”. Dni w kolei transsyberyjskiej są niczym koszmar na jawie – uciążliwy, jowialny współpasażer wypytuje, polewa, osacza. Oszczędzana na później jagodzianka okazuje się kapuśniaczkiem. Ciasnota pociągu oznacza ciągłe naruszanie przestrzeni osobistej. Autor zdaje się popadać w paranoję – boi się nawet czytać „Gułag” Anne Applebaum.
Im dalej jednak jedzie, tym się robi spokojniejszy. Z Syberii leci do Tajlandii, gdzie całymi dniami leży na plaży i patrzy na kraby. Wycisza się, ale kiedy zaczynam się obawiać, że jednak popadnie w kicz, pisze: „Nie jest mi jednak dane doświadczyć oświecenia. Chmara komarów brutalnie sprowadza mnie na ziemię”.
Jednocześnie im bardziej cieszy się otoczeniem, tym mniej wsłuchuje się w siebie, a jego pisanie staje się po prostu relacją z podróży. Ładnie napisaną pocztówką, na szczęście wyważoną i mądrą. Nie zawsze tak samo ciekawą, ale godną uwagi. Gdzieś po drodze, może w Nowej Zelandii, a może wcześniej, autor chyba nauczył się po prostu być, tu i teraz. Jego rozedrganie zniknęło. Czyli jednak?
Spodziewałam się tekstu olśniewającego, z którego będę wypisywać garściami zgrabne cytaty. Zamiast tego autor wybrał cytaty dla mnie (w przypisach komentuje swoją podróż słowami innych autorów i są to świetnie dobrane, wiele mówiące fragmenty) i po prostu opisał mi swoją podróż. Bez fajerwerków, momentami zbyt sucho, encyklopedycznie. Szkoda, bo chyba można było z takiej podróży wycisnąć więcej. Ale może nie taki był jej cel. Pierwsze rozdziały są lepsze, choć posępne, ale im dalej, tym mniej swady, a więcej krajoznawstwa.
Przeczytać więc można, zwłaszcza jeśli lubicie książki podróżnicze, ale nie sądzę, że to książka, która utkwi na dłużej w pamięci.
Moja ocena: 4/6
Robert Rient "Przebłysk"
Wydawnictwo Wielka Litera 2018
No Comments