dzielnica fikcji

Jennifer Egan "Manhattan Beach"

14 września 2018

Nie było mnie tu nieprzyzwoicie długo i choć od zawsze wierzę, że czas na pisanie jest kwestią wyboru, a nie możliwości lub ich braku, w ostatnich miesiącach przekonałam się na własnej skórze, że niekoniecznie tak bywa. Świat postanowił nas doświadczyć i to na kilka różnych sposobów. Witam więc jesień z żalem za latem, które przeszło gdzieś obok i którego prawie nie zauważyłam, ale też z nadzieją, że okaże się dla nas łaskawsza.

Aby wrócić do normalności, a przynajmniej spróbować, wyjęłam z koperty pachnącą nowością, opasłą powieść amerykańskiej autorki. Dwa dni później stwierdzam, że była to dobra decyzja i siadam, by podzielić się z wami kilkoma refleksjami. Jennifer Egan, bo o niej mowa, za swoją poprzednią powieść dostała nagrodę Pulitzera. Było to w 2011 roku, ale „Manhattan Beach”, które będzie miało niebawem premierę, zaczęła pisać jeszcze wcześniej. Widać, że powieść ta jest wynikiem żmudnej, wieloletniej pracy. Już pierwsze strony skutecznie przenoszą nas w czasie, do lat trzydziestych ubiegłego wieku, na Brooklyn. Autorka zadbała o szczegóły. Jej Nowy Jork tętni życiem, w dokach uwijają się stoczniowcy i drobni przestępcy, na zapleczach barów rezydują gangsterzy, przed czynszowymi kamienicami rozrabiają nudzące się dzieciaki. Podczas lektury można niemalże poczuć słony wiatr, zaduch ciasnych mieszkań, dym papierosowy.

Wszystko zaczyna się od pozornie niewiele znaczącej sceny – ojciec z jedenastoletnią córką, Anną, jedzie w odwiedziny do opływającego w bogactwa mężczyzny, pana Stylesa. Anna ma się bawić z dziećmi bogacza, podczas gdy jej ojciec będzie z nim ubijał jakiś tajemniczy interes. Dziewczynka idzie z nowo poznaną koleżanką na plażę, gdzie mimo zimna ściąga buty i brodzi w lodowatej wodzie. Jej ojciec nie jest zbyt zadowolony, ale jego tajemniczy rozmówca zdaje się być pod wrażeniem. Pyta dziewczynkę, co poczuła. „Boli tylko na początku” – odpowiada Anna. – „Po chwili nic się nie czuje”.

To jednorazowe, tajemnicze spotkanie zaważy na życiu całej trójki. Nieprędko dowiemy się, co tak naprawdę się wtedy stało, ale podskórnie wyczuwamy, że ta chwila na plaży ich zmieniła. Anna jest jeszcze dzieckiem, ale pan Styles zrobił na niej wrażenie, którego nie zatrze czas.

Autorka nie pozwala nam jednak na spokojne śledzenie ich dalszych losów. Zaledwie kilka scen dalej przenosimy się o kilka lat do przodu. Anna jest już dziewiętnastolatką. Jakiś czas temu jej ojciec nie wrócił do domu. Czekała na niego, nie wierząc, że mógłby ją tak po prostu zostawić. Czy odpowiedzialność za jej niepełnosprawną siostrę go przerosła? Uciekł? A może nie żyje? Anna nie ma czasu na zastanawianie się. Musi pomóc matce utrzymać rodzinę. Dostaje nudną i męczącą pracę w stoczni – toczy się II wojna światowa, Amerykanie budują kolejne okręty wojenne, a że rąk do pracy brakuje, w stoczni masowo pracują kobiety. Anna nie jest jednak usatysfakcjonowana. Kiedy słyszy o szkoleniu dla nurków, dociera do niej, że od zawsze marzyła o czymś takim. O chodzeniu po dnie morza.

Morze odkrywa w „Manhattan Beach” niebagatelną rolę. Anna dopnie swego i będzie chodzić po jego dnie. Wszystkie najważniejsze sceny powieści dzieją się na morzu, w morzu lub nad morzem. W przejmującej i niesamowicie symbolicznej scenie, w której Anna zabiera siostrę po raz pierwszy na plażę, ta zaczyna paplać bez ustanku: „możemorzemożemorze„. Jej słowa będą wracały w najmniej spodziewanych momentach.

Choć to w pewnym stopniu historia rodziny, od życia w zaciszu domowym dużo ważniejsze jest środowisko, w którym bohaterowie pracują. Nowy Jork lat trzydziestych i czterdziestych to miejsce trudne, bo i kryzys, i wojna, i przemiany, ale też intensywne i oferujące wiele możliwości. Wystarczy trochę zaradności, by się gdzieś zahaczyć. Ojciec Anny, Eddie, kiedyś dorobił się sporych pieniędzy. Potem je stracił, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by je znowu zaczął zarabiać, musi tylko poznać odpowiednich ludzi. Dexter Styles, gangster, wżenił się w bogatą rodzinę, wkraczając do świata, który go nie chce. Nie przejął się – robił swoje, sprawnie zarządzając licznymi klubami, jaskiniami hazardu i innymi tajemniczymi przedsięwzięciami. Najciekawsza jest oczywiście sytuacja Anny, która najpierw pracuje wśród innych kobiet, ale zapragnąwszy zostać nurkiem, wkracza w męską domenę. Nie jest tam mile widziana, i podobnie jak Dexter Styles, nie dba o to. Jej walka o zdobycie wymarzonej posady obrazuje szybko zmieniającą się sytuację kobiet w Ameryce lat trzydziestych i czterdziestych. Początkowo nikt nie traktuje jej poważnie, nie wierząc, że da sobie radę w ważącym dziewięćdziesiąt kilo kombinezonie. Jej upór zaczyna jednak przynosić efekty.

Fragmenty opowiadające o nurkowaniu i o tym, jak prymitywnym i trudnym w obsłudze wyposażeniem dysponowali wówczas nurkowie należą zresztą do najciekawszych w powieści. Zanurzając się w mętnych wodach zatoki, nurkowie mają do dyspozycji tylko dwie liny – jedna łączy ich z łodzią, druga służy do komunikacji z partnerem, który ich asekuruje z powierzchni. Komunikacja za pomocą liny nie jest łatwa, nie jest też zrozumiała. Trzeba być czujnym, mieć intuicję, obserwować bąbelki na powierzchni wody. Być może tak właśnie wygląda życie bohaterów, a nawet nasza – czytelników – sytuacja. Autorka nie zdradza wszystkiego, trzeba czujnie obserwować bąbelki – ślady wydarzeń. Błądzimy pod wodą, ze światem łączą nas wątłe nitki i wiara w to, że ktoś czuwa i w krytycznym momencie wyciągnie pomocną dłoń.

Podczas lektury trzeba także zachować czujność. Pozornie nieistotne szczegóły pojawiają się znienacka, przeważnie w relacji innych bohaterów – nie tych, których dotyczą. Łatwo je przegapić. Dopiero, kiedy pojawią się ponownie, ale tym razem przedstawione przez kogoś innego, zaczynamy rozumieć, że są ważne. Wszyscy skrywają jakieś sekrety. O spotkaniach się nie wspomina, nie zdradza się prawdy na swój temat, nie ujawnia informacji o rodzinie. Pozory mylą, a autorka lubi wyprowadzać czytelnika na manowce. Lepiej nie ulegać pokusie i nie osądzać, bo mało kto okaże się taki, jak się nam na początku może wydawać. Najmocniej rezonują sceny najbardziej tajemnicze – otwierająca powieść przechadzka po plaży, zabranie siostry nad morze, pewne nurkowanie. Wracają do nas podczas lektury, i choć, żeby je w pełni zrozumieć, trzeba by chyba przeczytać powieść raz jeszcze, trudno wyrzucić je spod powiek.

„Manhattan beach” nie jest powieścią bez wad. Miejscami szczegóły historyczne przytłaczają i nużą. Przeskoki między bohaterami i miejscami potrafią zmęczyć. Egan pisze jednak tak pięknym językiem (pięknie przełożonym przez Annę Gralak), że trudno nie ulec urokowi jej zgrabnych fraz. To pozornie bardzo tradycyjna powieść – historyczna, realistyczna, obszerna. Nieprzypadkowo jednak opatrzona jest mottem z Moby Dicka. Pod przykrywką powieści historycznej kryje się wieloznaczna, tajemnicza opowieść o zaczynaniu na nowo i powrotach, o związkach między rodzicami i dziećmi, o walce i relacjach, które nie są takie, jakie się wydają. A także o Nowym Jorku w chwili zmian, niebezpiecznym, ale pełnym możliwości, niepojętym i fascynującym.

Moja ocena: 5,5/6

 
Jennifer Egan "Manhattan Beach"
Tłum. Anna Gralak
Wydawnictwo Znak Liternova 2018

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply