skwer fantastyki

W szkole magii, ale nie w Hogwarcie

28 grudnia 2009

Przyznam Wam się do czegoś. Przeczytałam książkę, którą kupiłam komuś w prezencie, zanim ją włożyłam pod choinkę. Zdarza Wam się? Mnie zdarzyło się to pierwszy raz i czułam się nieco głupio. W dodatku nie poprzestałam na tym, ale dokupiłam sobie natychmiast kolejne części i przeczytałam je w trzy noce.

 

A wszystko przez to, że siostra U poprosiła o pierwszy tom jakiegoś cyklu fantasy pod choinkę. Na fantasy nie znam się prawie wcale, ot tyle, ile przypadkiem na blogach mi w oczy wpadnie. Postanowiłam kupić „Grę o tron”, którą sama właśnie zaczynam wkrótce czytać dzięki uprzejmości Inblanco, ale nigdzie nie mogłam kupić pierwszego tomu. Postanowiłam więc pójść na żywioł i po prostu wybrać coś z półki. Wtedy w oko wpadła mi charakterystyczna okładka Trylogii Czarnego Maga. Znałam ją z blogów, i chociaż nie pamiętałam kompletnie recenzji, to miałam niejasne wrażenie, że były pozytywne. Kupiłam więc pierwszy tom, a po powrocie do domu postanowiłam przeczytać kilka stron, żeby sprawdzić, czy to nie jakiś chłam. Ocknęłam się w połowie nocy – w połowie książki. Następnego dnia pobiegłam do księgarni po następne części, jako że olśniło mnie, że jeśli skończy się w jakimś emocjonującym momencie, to nie będę mogła dokupić kolejnego tomu przez całe Święta… Pierwszy tom skończyłam w nocy w przeddzień Wigilii, a trzeci dzisiaj, zupełnie przypadkiem zapewniając sobie fantastyczny relaks na świąteczne wieczory.

Trylogia Czarnego Maga to debiut australijskiej autorki Trudi Canavan, co widać zwłaszcza w pierwszym tomie. Jest to wciągająca, ale bardzo prosta historia. Tom drugi jest zdecydowanie lepszy, a może to mnie się podobał wyjątkowo, jako że jest stosunkowo bliski lubianej przeze mnie powieści pensjonarskiej. Tom trzeci jest znakomity. Całość dzieje się w krainie zamieszkanej przez ludzi pozbawionych zdolności magicznych oraz magów. Magowie tworzą elitarną Gildię, do której wstąpić mogą tylko członkowie rodzin arystokratycznych. Biedota mieszka w slumsach, do których, podczas dorocznej Czystki, trafia coraz więcej rodzin. Podczas kolejnej czystki dzieje się jednak rzecz niesłychana – młoda dziewczyna ze slumsów rzuca kamieniem w maga, przebija się przez jego magiczną barierę i go rani. Magowie ze zdziwieniem odkrywają, że talent magiczny może mieć ktoś tak nisko urodzony.

Sonea, tak bowiem ma na imię dziewczyna, najpierw ucieka przed magami, przekonana, że chcą ją zabić, aby wreszcie dać się przekonać do wstąpienia do szkoły magów. Śledzimy jej losy podczas nauki w szkole i gdy musi przedwcześnie wykazać się umiejętnościami dorosłego maga. Przypomina to trochę Harry’ego Pottera, a świat Sonei jest niemniej dopracowany niż rzeczywistość Hogwartu. W istocie, to właśnie opis jej krainy jest najbardziej przekonującą częścią książki. Szkoła dla magów jest drobiazgowo przedstawiona, ze wszystkimi elementami składowymi powieści pensjonarskiej – opisem ciężkiego losu samotnej uczennicy, prześladowaniami ze strony kolegów, fascynującymi przedmiotami, trudem egzaminów i pierwszą, nieśmiałą miłością.

Trylogia Czarnego Maga ma wady – niektóre wątki są niedokończone, postaci momentami nieco płaskie, ale za to nieodmiennie wzbudzające sympatię i zainteresowanie. Całość jest zaskakująco wciągająca i odprężająca, i było mi żal przewrócić ostatnią stronę. Na szczęście Trudi Canavan napisała już pierwszy tom trylogii o dalszych losach Sonei, który wkrótce ukaże się po angielsku. Tymczasem pewnie zajrzę do innego cyklu jej autorstwa.

Uwaga – jeśli ktoś ma zamiar sięgnąć po Trylogię Czarnego Maga, ostrzegam przed szukaniem zbyt wielu informacji w internecie. W sieci krąży mnóstwo spoilerów i bardzo łatwo się na nie natknąć, a wierzcie mi – nie chcielibyście poznać zakończenia przed czasem…

Moja ocena: 4.5/6

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply