Kiedy chodziłam do podstawówki, miałam pewien rytuał, którym zawsze rozpoczynałam wakacje. Świadectwo przyniesione i schowane troskliwie do szuflady, zeszyty wepchnięte na dno szafy, a ja brałam torbę i wędrowałam na sąsiednie osiedle, na tzw. zielone bloki. Jedna z dziesiątek identycznych klatek schodowych kryła w sobie miejsce magiczne, choć na pozór mało imponujące – bibliotekę osiedlową. Obawiam się, że dzisiejsze dzieciaki przeżyły lekki szok, wchodząc do niej. Żadnych zabawek tam nie było, nie było poduszek, stolika i kredek. Stały tylko rzędy regałów, a na nich przykurzone książki oprawione w identyczny, brązowy papier. Nawet po zdjęciu papieru niewiele można się było dowiedzieć – większość nie miała żadnych opisów na okładkach. Pytałam więc panią bibliotekarkę o radę lub wybierałam w ciemno, kierując się jakimś impulsem. Jakieś ja tam znajdowałam skarby! I kiedyś, może po drugiej, może po trzeciej klasie, pierwszego dnia wakacji właśnie, wyciągnęłam z półki mała książeczkę z wakacjami w tytule. Były to „Wakacje w Borkach” Jadwigi Korczakowskiej.
Jakimże małym cudem była dla mnie ta książka! Wychowana na wrocławskim blokowisku marzyłam o wakacjach na wsi, zazdroszcząc tym, którzy wyjeżdżali za miasto do dziadków. Szczytem marzeń była malutka wioska, a najlepiej leśniczówka, w której spędzałabym wakacje z paczką przyjaciół – coś w klimacie „Dzieci z Bullerbyn”. Ale cóż, że nie mogłam mieć tego w rzeczywistości, skoro „Wakacje w Borkach” przeniosły mnie dokładnie do świata moich marzeń. Pamiętam do dziś ten zachwyt, pamiętam, jak skrzętnie wypisywałam ciekawostki z tej książki, takie jak słowa określające zwierzynę i jak wyobrażałam sobie, że jestem Renią, dziewczynką, dla której życie w leśniczówce to codzienność tak oczywista, że wręcz nudna.
Bardzo żałowałam, że nie mam tej książki na własność – wypożyczałam ją kilka razy, ale w końcu, wiele lat później, całkiem o niej zapomniałam. Pamiętałam swój zachwyt, pamiętałam zarys fabuły, ale nic więcej. Dopóki nie napisała o niej Agnes, przypominając mi tytuł i autorkę, i umożliwiając natychmiastowy zakup na allegro!
A że moja córka jest teraz w tym samym wieku, w którym ja byłam, gdy zakochałam się w świecie wykreowanym przez Korczakowską, mam nadzieję, że i ona da się zauroczyć. W końcu tak jak ja wychowuje się w mieście, i tak samo ciągnie ją do lasów i łąk.
Powiecie – dzisiejsze dzieci takich książek nie czytają. Ale właściwie dlaczego nie? Skoro Ola zachwyciła się Janeczką i Pawełkiem, to dlaczego inne książki z mojego dzieciństwa nie miałyby jej przypaść do gustu? Cudowne, zabawne, świetnie napisane, typowo wakacyjne powieści dla dzieci i młodzieży, których już często nikt nie wznawia, a które nadal potrafiłyby zachwycić i wzruszyć. Postanowiłam więc, że wygrzebię kilka takich staroci ze swoich szaf, a te, które gdzieś przepadły, dokupię na allegro. Wspólnym mianownikiem niech będzie motyw wakacji. Do wspólnej lektury niektórych namówię Olę, a sama będę odstresowywać się przy pozostałych – jestem pewna, że zadziałają lepiej niż najbardziej wciągający kryminał!
Póki co przejrzałam półki i wygrzebałam kilka wakacyjnych tytułów. Dałam je Oli do przejrzenia, żeby sama wybrała, od czego chce zacząć. Nie potrafiła zdecydować – każdy ją zaciekawił!
Na pierwszy ogień pójdą więc właśnie „Wakacje w Borkach”, które sama przeczytałam w jedno upalne popołudnie na balkonie. Książka jest tak urocza, jak ją zapamiętałam – są tu przygody, piękny las pełen zwierząt, jagód i grzybów, lekko rozrabiająca grupka dzieciaków i całkiem poważny, ładnie poprowadzony wątek pokonywania uprzedzeń, przełamywania wewnętrznych barier i zdobywania prawdziwych przyjaciół.
Na kupce czekają „Wielkie zasługi” Chmielewskiej – najbardziej wakacyjny tom przygód Janeczki i Pawełka. Dzieciaki wyjeżdżają nad morze, gdzie będą czaić się na dziki, a przy okazji rozpracują szajkę złodziei bursztynu. Niżej jest „Długi deszczowy tydzień” Broszkiewicza – wprawdzie akcja toczy się w pierwszym tygodniu lipca, ale aura jakoś nas nie skłoniła do sięgnięcia po tę książkę już teraz. Ponieważ jednak w tym roku sporą część wakacji spędzimy w Polsce, na pewno uda nam się trafić z lekturą w odpowiednią pogodę… Najniżej leży „Rodzina Penderwicków” Jeanne Bridsall – trochę oszukana, bo przeczytałyśmy ją rok temu, ale Ola stwierdziła, że mało pamięta i chętnie do niej wróci. Podtytuł, „Wakacyjna opowieść o czterech siostrach, dwóch królikach i pewnym interesującym chłopcu”, mówi prawie wszystko – dodam tylko, że akcja toczy się w pięknym, starym, angielskim domostwie.
Stosik urośnie, gdy wybierzemy się do moich rodziców – przywiozę od nich kolejne – „Głowa na tranzystorach”, „Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek”, „Czarne stopy”, „Pan Samochodzik” – na pewno starczy nam jeszcze na kolejne wakacje.
A Wy jakie wakacyjne książki pamiętacie z dzieciństwa? Co jeszcze powinno się koniecznie odkopać na półce lub upolować na allegro?
No Comments